49.

Siedzimy w kawiarnio-księgarni. Sylwia sunie w moją stronę z naręczem książek.
– Teraz musisz obiecać, że nie piśniesz ani słówka – oznajmia moje dziecię.
Obiecałam. Co mi tam, niejedno już w życiu obiecywałam.
– No, to teraz musisz przeczytać ostatnie rozdziały w każdej z tych książek – kontynuuje.
– Dlaczego mam czytać ostatnie rozdziały? – nie łapię. 
– Jak to? To są kryminały! Przeczytasz ostatnie rozdziały i wybierzesz książkę, której zakończenie jest najbardziej zaskakujące i przewrotne! Tę mi kupisz i tę przeczytam, zamiast marnować czas i kasę na słabe zbrodnie! 

Przeczytałam. Jedno z zakończeń wydało mi się epickie. Przy okazji bardzo spodobał mi się ten sposób lektury, więc zrobiłam przemarsz wzdłuż regałów uginających się pod ciężarem ksiąg i przeczytałam po trzy ostatnie strony przypadkowo wybranych tytułów.

Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, jest to zupełnie bez sensu. A skoro po głębszym zastanowieniu coś jest bez sensu, polecam się nie zastanawiać, tylko to zrobić, bo jest to też dość zabawne.

#paniswojegoczasu #delegowanie#terazmogęzaspoilerowaćprawiekażdykryminał#epickiezbrodniedladziewięciolatków

48.

Biegam w panice po mieszkaniu, bo za chwilę idziemy na imprezę. Właściwie już jesteśmy spóźnieni, a nie kupiliśmy jeszcze prezentu.
– Mogę mu dać w prezencie noc z moją żoną – oznajmia nie stąd, ni zowąd mój mąż.

Jestem trochę zdziwiona – jako jedyna żona mojego męża wiem, że nigdy nie charakteryzowała go zbytnia otwartość na swing. Próbowałam dowiedzieć się, jak w jego genialnym umyśle zrodził się ten plan, i zasugerować, że mam własną listę osób, którym mógłby oddać żonę. Na jej szczycie znajduje się Gosling, ale akurat żadnego z jego kolegów na liście nie ma.

– Wiesz, będziesz chrapać, ślinić się w poduszkę, wbijać mu kolano w plecy, a rano krzyczeć, dlaczego on zachowuje się tak głośno, skoro ty planujesz dospać jeszcze tylko pięć minut. Ja mu przywrócę radość z bycia singlem. Taki mogę mieć prezent.

#jamudamradośćzbyciasinglem #nigdyniekrzyczę #wcaleniechrapię #gosling#swing

47.

Czasem przeglądam notatki z czasów kiedy Sylwia była uroczą sześciolatką:

Ranek zaczyna się tak:
S: Na śniadanie płatki-sratki, za tydzień Barcelona-sralona, a do Indii czy Stanów to nie polecimy, bo za daleko. Bez sensu to wszystko…

A potem w samochodzie:
S: Zimno tu jak w… hi, hi… Takie brzydkie słowo na „d”, ale nie powiem. Chociaż właśnie w to miejsce na „d” jest mi zimno. Dobrze wiem, że nie wolno używać słowa na „d” i przeklinać, bo wtedy się strasznie wkurwiasz.

#niejestemdobrąmatką #mamyproblemzprzeklinaniem

46.

– Wiesz, mamo – Sylwia wsiadała do samochodu w swoich nowych kaloszach, a mi strużki deszczu spływały po skroni – tak myślę, że gdyby ktoś mnie pytał i miałabym coś o tobie powiedzieć – gdybyś na przykład umarła czy coś by ci się stało – powiedziałabym, że najbardziej lubiłam cię, kiedy padał deszcz. Bo kiedy zmokłaś, pachniałaś jak świeżo skoszona trawa – takim spokojnym latem.

Moje serce z kamienia zadrżało nieprzyjemnie.
#epitafium #jestemzbytwrażliwanatakieopowieści

 

45.

Przy wyjściu z galerii handlowej stoją automaty z napojami. Grupa młodych patriotów – wnosząc po bluzach z naszytą opaską w biało-czerwone pasy – kopie w klapę z wielkim napisem „Pull”. Pchają z całej siły; najpierw ten mniejszy, a gdy nie daje rady, pcha ten, co życiówkę wyciskał już w podstawówce. Gdy operacja nie przynosi skutku, w trójkę podnoszą automat, przechylając go na różne strony. „No, kurwa! Zeżarło mnie puszkę! – mówi ten najmniejszy. „No kurwa” – zgadzają się pozostali. 

Kiedy odkładają automat, rękaw jednego zahacza o uchwyt i go pociąga. Otwiera się pojemnik, w którym leży napój.

– Jebana cola – podsumowuje zajście grupa, wnioskując po noszonych koszulkach – żołnierzy wyklętych…

#moglamzostaćwbieszczadach #mogłamzostaćwdomu#wyszłambokarmabyładziesięćzłoychtańszaniżprzezinternet

 

44.

 

– Wczoraj umarł Łysy – wyrzuca z siebie mężczyzna, siadając na fryzjerskim fotelu.
– Który? – dopytuje fryzjer. – Marcin?
– Krzychu, ten byczek.
– Krzychu… – zamyśla się fryzjer. – Ten z wytatuowanym pająkiem? – dodaj po chwili.
– Nie, to jest Marcin właśnie. Krzychu. Z tą czachą na ramieniu.
– A, ten! Łysy! To znajomy przecież dobry! Co się stało?
– No zszedł normalnie na serce. Boksował.
– Szok. Młody taki.
– Mówię, że szok. Ale nawet lekarz mu mówił, że musi chodzić, rozchodzić to.
– No, trzeba uważać na serce. I spacerować.
– Lekarz mówił: rozchodzić, bo inaczej serce pompuje ostro, a jak człowiek siedzi, to koniec.
– No pewnie, dwie kreski wciągniesz, to pompuje! 

Milkną na chwilę. Słychać tylko szum golarki.
– Ale Kliczki to ja już nawet nie oglądam. Nie ma co oglądać, bo wiadomo, że zawsze wygrywa.
– No, nie ma co. Po co oglądać, jak wiadomo.

#pamiętajcieabyrozchodzićkreskę #podsłuchujęnałogowo#czasembojęsięśmierci

 

43.

– Dlaczego nie śpisz? – pytam, widząc, jak Sylwia najpierw wierci się na łóżku, potem kopie w kołdrę, a w końcu wstaje, by pójść do łazienki.
– Nie śpię, bo mam koszmary straszne. Nie mogę spać.
– Co takiego ci się śniło? Potwory? Złe rzeczy?
– Bardziej złe rzeczy. Szkoda gadać. Śniło mi się, że jest środek nocy i zostało mi tylko kilka godzin snu.
– Jest środek nocy. Wstajemy za sześć godzin – mówię chyba niepotrzebnie.
– A więc życie to koszmar – słyszę.

Czasem, kiedy Sylwia kręci pokrętłem radia, aby znaleźć Vox FM, i nuci pod nosem hity disco polo, zastanawiam się, gdzie jest moje prawdziwe dziecko, które jakaś zakręcona położna musiała podmienić na to siedzące obok mnie. Całkiem fajne, ale z pewnością nie moje.

Czasem, gdy Sylwię budzi koszmar, który okazuje się życiem, mam pewność, że to krew z krwi mojej.

#parenring #podmienionedzieci #koszmary #życie#więcejsnu

 

42.

Zaczęło się od tego, że odmówiłam zakupu zupełnie niepotrzebnej zabawki w kształcie worka i pso-kota z wytrzeszczem. Swoją drogą tworzenie pso-kotów jest marketingowo sprytne, bo dubluje grupę docelową. Kociarze kupią, bo kot, psiarze, bo pies.

Swoją odmowę argumentowałam tym, że oszczędność popłaca, i że jeśli na coś nie należy szczędzić funduszy, to na edukację.

Wracamy do domu. Sylwia siedzi na fotelu obok.
– Słuchasz podcastu o tym, jak zabić i ukryć zbrodnię? – zagaja.
– To jest audiobook, nie podcast. Słucham kryminału – tłumaczę.
– Tak, tak, wiem, edukacja przede wszystkim! Ty byś się tylko uczyła…! – Sylwia jest wyraźnie rozczarowana. – Tak mi się tylko przypomniało o trupach – ciągnie dalej. – Gdy twój dziadek umarł, kupiliście mu jakiś grób czy tak go zakopałaś po prostu w ziemi, po taniości? Groby chyba drogie są?.

 

41.

– Wiesz co, matko? – słyszę. – Czy ty wiesz, jaki jest teraz mój największy problem?

Sylwia jako wyborna manipulantka zadaje pytanie w taki sposób, aby obudzić we mnie poczucie winy. Nie wiem, jaki jest największy problem mojego dziecka. Teraz zgodzę się na wszystko.
– Nie wiem – odpowiadam. Gapię się w monitor, muszę zamknąć raport.
– Wszystkie najmodniejsze dzieci mają aparat. Też muszę mieć.
– Masz aparat w telefonie, na ważne okazje pożyczam ci swój – odpowiadam. Liczba w kolumnie 56D jest za duża. Gdzieś zrobiłam błąd w Excelu.
– Telefon mam sobie na zęby założyć? O-R-T-O-D-O-N-T-Y-C-Z-N-Y! Takiego potrzebuję – tłumaczy.
– Nie potrzebujesz – oponuję. – Po długiej pracy z ortodontą i wielu ćwiczeniach twoje zęby się wyprostowały.
– Tu nie chodzi o zęby, ale o modę! – Mój argument wydał jej się absurdalny. – Poszukaj mi takiego udawanego, który wygląda jak prawdziwy!
– Takie udawanie byłoby bez sensu – mówię, zamykając arkusz i trzaskając klapą laptopa. – Niby dlaczego… – dodaję, ale nagle przerywam. Odwracam się na krześle, by spojrzeć na dziecko przed rozpoczęciem moralizatorskiej gadki. Siedzi za mną w moich okularach zerówkach, w których zawsze udaję, że jestem modna i inteligentna. Te okulary dodają mi +15 do IQ. Sylwia jest z siebie dumna, dobrze to rozegrała.
– Aparaty ortodontyczne zerówki – oznajmia i wychodzi ostentacyjnie. – Pomyśl o tym.

40.

– Kiedy byłem dziś na trybunach – mówi i robi pauzę, aby wgryźć się w burgera, a potem sygnetem potrzeć nos – spostrzegłem napis „śmierć konfidentom” . Trochę mnie to zdziwiło, bo wydawało mi się, że sprawa została rozwiązana.
– Też mi się tak zdawało – odpowiada ten niewiele mniejszy od trzydrzwiowej szafy, wytatuowany dżentelmen.
– Chyba ten problem z O. miał załatwić K. K. powinien tego dopilnować, a bez sensu jest, kiedy taka sprawa się ciągnie.
– Trzeba się temu przyjrzeć, rozsądzić.
Kończą jeść burgery. Każdy kotlet znika w trzech kęsach. Frytki jedzą garściami. 

– Wiecie, zajebać jest łatwo, rozsądzić – trudniej, ale kroki trzeba podjąć w jakimś kierunku.
– Łatwiej, zdaje się, ale trzeba.
– A tak przy okazji spotkania – mówi i znowu pociera sygnetem nos – znacie się przecież na samochodach. Myślałem aby kupić sobie X6…
– Pedalska, ale żonie bym kupił – mruczy pod nosem mój niepytany przez nikogo mąż. Trochę za mało pod nosem i trochę zbyt głośno. Wychodzimy, zanim i my zostaniemy osądzeni.

#byłyderbytrójmiasta #byłotrochęzabawnychludzi

 

39.

Szukam nowego języka komunikacji z moim dorastającym potomstwem.

Kiedyś na wszystkie smutki pomagało „pierdzenie” w rękę, które polegało na przykładaniu ust do tłustego ramienia bobaska i wypuszczaniu powietrza. Powodowało to pierdo-dźwięki. Teraz, gdy staram się ją rozbawić w ten wielokrotnie sprawdzony sposób, ona trzaska drzwiami i wraca do oglądania tatuażowego poradnika na kanale Red Lipstic Monster. Próbuję więc inaczej.
– Masz śliczny nosek – mówię. – Zawsze chciałam mieć taki zgrabny, a nie spłaszczony na końcu.
– Oj, wiesz, że nie liczy się wygląd – odpowiada. – Liczy się charakter, no ale charakter też ja mam fajniejszy. 

Jest zadowolona. Już się nie smuci.

 

38.

Wróciłam po tygodniu do domu, bo moja firma postanowiła mnie deportować, zanim stało się to modne. Sylwia rzuciła się na mnie z radością. Przed zrealizowaniem wszystkich zaplanowanych dla nas powitalnych czynności, czyli głównie odsłuchania 60-krotnie zapętlonego „Your lips are movin” i nauczenia mnie układu tanecznego na bazie twista (tak twierdzi), spojrzała na mnie krytycznie.
– Te ubrania – zaczęła – to ty miałaś na sobie dzisiaj w pracy?
Przytaknęłam i wykonałam obrót w prawo, potem dwa kroki w lewo i jeden w tył dokładnie w tym samym stroju, w którym byłam w pracy.
– W sensie takim, że na mieście byłaś tak ubrana?
Przytaknęłam po raz kolejny, dwa obroty w lewo, krok do tyłu.
– No OK. Wiesz, każdy sam podejmuje pewne decyzje i może robić to, co uważa za fajne.

Moim zdaniem moja bluza jest świetna – przypomina obicie PRL-owskiej kanapy. Kupując ją, cieszyłam się prawie tak bardzo jak wtedy, gdy kupowałam sukienkę, która wyglądała jak turecki dywan.

#napewnonapiszekiedyśdosądu
#oubezwłasnowolnieniematki
#bolubiprzbieraćsięzatureckidywan
#albokanapębabci

 

37.

– Widzisz, mamo, leżysz teraz na kanapie i nic nie robisz – zaczepia mnie córka, która w salonie obwieszonym kartkami z napisem „Jump city” skacze na wielkiej dmuchanej piłce. – To jest właśnie życie rodzica inteligentnego dziecka. Czysty relaksik, żadnych zmartwień. Ty to masz fajne życie. Wszystkim potrafię się zająć.

#takibędziemójcałyrok #relaksik #jakorodzicinteligentnegodziecka

 

36.

Robię kontrolę rodzicielką. Dynamicznie wpadam do pokoju, w którym Sylwia, zmotywowana obietnicą odzyskania hasła do kompa, odrabia lekcje.
– Czy mi się wydaje, czy odrabiasz lekcje z matmy przy użyciu kalkulatora? – pytam zupełnie bez sensu, bo przecież widzę, co robi. – To ćwiczenie ma ci pomóc wykuć tabliczkę mnożenia na pamięć – tłumaczę. – Liczenie na kalkulatorze niczego nie ułatwia.
– To nie jest tak, jak może ci się wydawać – zaczyna Sylwia, co mnie specjalnie nie dziwi, bo odkąd nauczyła się mówić, wszystko jest nie tak, jak pochopnie mogłoby mi się wydawać. – To zdecydowanie nie jest tak – kontynuuje. – Najgorsze w uczeniu się czegokolwiek jest, jak człowiekowi coś się źle utrwali. I tak na przykład tu – dodaje, wskazując kolejną linijkę w zeszycie – mam zadanie „6×4”. Jeśli zapiszę sobie błędnie: „27”, bo tak mi się akurat będzie wydawało (będę na przykład zamyślona, będę myślała o tym, że dawno nie byłyśmy w kinie, chociaż zawsze obiecujesz, że pójdziemy), i tak mi się utrwali, to do końca życia zapamiętam, że 6 razy 4 jest 27. Już się nie oduczę. Oduczanie się jest bardzo trudne.
Milczymy. Ja milczę w niemym zachwycie nad tym, jak udało jej się w ramach obrony przed zarzutem oszukiwania wpleść wątek z moimi macierzyńskimi zaniechaniami, niedociągnięciami i niedotrzymanymi obietnicami. Sylwia milczy, bo próbuje schować pod książką pracę domową z polskiego. Udaje mi się jednak przechwycić zeszyt i przeczytać to, co w nim napisała.
– Fajnie to napisałaś – chwalę. – Tyle że „życzenia” napisałaś przez „rz”. Trzeba poprawić.
– Trzeba by było – ripostuje – gdyby to był błąd ortograficzny, ale to jest taki żart.
– Żart z czego? – dopytuję.
– Żart z niczego, po prostu żart ortograficzny. 

 

35.

W pracy jestem Panią Asią. Ach, co to jest za kobieta, ta Pani Asia! Pomocna, miła, uśmiechnięta. Taka Pani Asia to skarb. W turystyce tak już jest, że dobrze jest być przefantastycznym i raczej ugodowym. No to jestem. Lubię, kiedy moje turysty wiedzą, że ja im tak strasznie kibicuję, aby im się urlop udał.

Męczące jest to strasznie. Po pracy przywracam tryb standardowy, czyli pozwalam mojemu bucyzmowi odetchnąć pełną piersią. I trach! Nieszczęście. Na szkolnych schodach widzę wychowawczynię Sylwii pędzącą w moją stronę. Nie ma gdzie się ukryć, nie ma gdzie uciec, a ja po ośmiu godzinach w trybie towarzyskim nie jestem już w stanie wykrzesać z siebie sił na rozmowę. Zmęczona jestem, zakupy jeszcze muszę zrobić, kolano mnie boli. Zaraz się dowiem, że Sylwia miała za mało drugiego śniadania i komuś zabrała kanapkę. Albo że zgapia. Albo że kogoś pobiła. Nic mnie to dziś nie interesuje, ale już wiem, że nie ucieknę.
Nagle uświadamiam sobie, co zrobiłaby Sylwia w podobnej sytuacji i postanawiam zastosować najskuteczniejszy z jej uników. Unik przez atak. 

Podbiegam do wychowawczyni pierwsza.
– Piękny jest ten pani sweterek! – Mówię i uśmiecham się promiennie i niewinnie. – Ma taki elegancki splot. To musi być kaszmir. Zwróciłam na niego uwagę już podczas wywiadówki.
I odchodzę. Nie będziemy sobie przecież psuć teraz nastroju jakimiś bzdurami.

34.

Dwulatek w pełnej maluchów poczekalni u lekarza, rozmawia z mamą:
– Chciałbym dzidziusia, możemy mieć dzidziusia?
– Chciałbyś? Zastanowimy się…
– Albo chciałbym pojeździć windą. Windy chyba są lepsze.

33.

Ostatnio dużo tu u mnie tematów kulinarnych:
S: Wiesz mamo dlaczego zawsze kiedy coś ugotujesz to jest pyszne?
J: Dlaczego?
S: Bo nikt by się nie odważył powiedzieć inaczej.

32.

Czasem ludzie pytają mnie, czy jeśli ma się dziecko i męża (przy czym mąż nie jest spokrewniony z dzieckiem), między tą dwójką pojawiają się jakieś napięcia. Czy konkurują między sobą.

Sylwia jest chora. Ma gorączkę, która niebezpiecznie rośnie, niespokojnie sypia. Budzę ją, aby podać leki na zbicie temperatury.
– Słońce, musisz się obudzić i wziąć syrop – mówię, głaszcząc ją po głowie.
– Nie szkodzi – odpowiada. – Chciałam się obudzić, bo jest coś, o czym musisz wiedzieć. To ja odkryłam lawę w Minecrafcie. Nie Łukasz, tylko ja. On odkrył wodę, no ale lawę znalazłam sama.

31.

Sylwia jest na mnie wkurzona i stara się odegrać za jakąś straszną podłość, którą jej wyrządziłam. Chciałaby, aby cały świat był dla mnie niemiły. Niestety, mój mąż je obiad i z każdym kolejnym kęsem kocha mnie coraz bardziej.
– Ty wiesz, że mama tych obiadów prawie nigdy nie wymyśla? – Sylwia rzuca niby od niechcenia. – Ona je robi z przepisów. Z książki. Najpierw czyta, a potem robi. Tak to jest łatwizna.

‪#‎wczułypunkt‬ ‪#‎zdemaskowałamnie‬

30.

Stoimy w korku i tak sobie rozmawiamy:

S: Mamo, czy kiedy będziesz mnie odbierać ze szkoły, mogłabyś się postarać i być miła dla Krzyśka? Nie chciałabym, żebyś złamała mu serce.
J: Dlaczego miałabym złamać mu serce?
S: On jest teraz w trudnym momencie życia, bo jest we mnie zakochany i fakt, że moja mama go nie lubi, mógłby go załamać.

29.

Wróciłam od fryzjera:

S: Och, mamo! Gdyby był w szkole konkurs na rodzinę z najpiękniejszymi włosami, na pewno byśmy dzisiaj wygrali! I wygralibyśmy głównie dzięki tobie! Wreszcie byłby konkurs, w którym mielibyśmy szansę wygrać…

‪#‎wkońcubyśmywygrali‬ ‪#‎jesteśmyrodzinąznajpiękniejszymiwłosami‬

28.

J: Zobacz, kupiłam ci taki milutki zimowy sweter. Jeśli chcesz, możesz go założyć do szkoły.
S: Faktycznie fajny! Całe dłonie mieszczą się w rękawach.
J: Cieszę się, że ci się podoba.
S: A ty jaki będziesz miała przez to udany dzień…! Udało ci się kupić dla mnie ubranie, które mnie nie rozczarowało!

27.

Przeprowadzam rozmowę motywującą w pracy.
– Świetnie pani to zrobiła. Ciekawe rozwiązanie!
– Pani Asiu, bo ja nie wiedziałam, jak to zrobić, a nie chciałam pani głowy zawracać, więc pomyślałam tak: skoro nie wiem, spróbuję zrobić tak, jak zrobiłaby pani Asia. I tak zrobiłam, za przeproszeniem, od dupy strony i nie po kolei. No i proszę, jak ładnie wyszło!

26.

– Mamo, w szkole było przykro, bo Kasia ma wszy na tyłku!
– Co ma?
– No wszy!
– Na tyłku?
– No obok, tak prawie na udzie!
– Wszy?
– No ma, i jutro ma ściągnięcie tych wszów.
– Szwów?
– No mówię, że szwów.

25.

S: Wiesz, mamo, kiedyś będziemy musieli się rozstać. Ja będę już gotowa i się od was wyprowadzę.
J: Tak, wiem.
S: … i wtedy to już będzie tylko „unga–bunga–je, unga–bunga– je”– Sylwia śpiewa, wirując po kuchni.
J: Tak. – Podnoszę opuchniętą z niewyspania twarz znad kubka z kawą – Bycie dorosłym to takie niekończące się tańce i śpiewy.

„O moralności”.
Jeśli prawda może zabić nadzieję – kłam.

‪#‎moralnośćmatki‬ ‪#‎kłam‬ ‪#‎tańceiśpiewy‬

24.

Wymyśliłam kolejną grę miejską, dla ekstrawertyków. Zasady są następujące.
1. Zaczaj się w okolicy Starbucksa.
2. Znajdź człowieka który idzie z kubkiem. Na kubku ma zapisane swoje imię.
3. Przeczytaj imię z kubka.
4. Podejdź do tego człowieka i przywitaj się używając jego imienia ( „Cześć, Tomek!”, albo „Cześć, Kasia!” – w zależności od tego co wyczytasz z kubka.) 
5. Zaskoczony człowiek cie nie pozna – bo cie nie zna.
6. Zaskoczony człowiek, aby zyskać na czasie odpowie „Cześć, co słychać?”
7. Daj swojemu ekstrawertyzmowi upust. 

23.

W życiu ważne jest, aby dobrze się bawić. Jedni jeżdżą na wakacje, inni imprezują.
Ja idę na balkon i patrzę na parking, na którym nigdy nie ma wolnych miejsc.
Kiedy tylko wjedzie jakiś samochód i zechce zawrócić, by poszukać miejsca gdzie indziej – wkraczam do akcji.
Wyciągam z kieszeni kluczyki i otwieram z balkonu swoje auto, które radośnie mruga kierunkowskazami. Błądzący po parkingu zatrzymuje się. Budzi się w nim nadzieja. Rozgląda się nerwowo. Czeka na kogoś, kto przyjdzie i odjedzie, zostawiając puste miejsce.
Patrzę, jak nadzieja umiera. Jeszcze raz naciskam guzik pilota i wracam do domu.

22.

Są takie dni, kiedy wstaję z entuzjazmem godnym listopada, czyli w najlepszym wypadku – umiarkowanym.

Jest ciemno, jest zimno, jest bez sensu. Walczę, ale to nie jest mój dzień. Mój dzień może mieć miejsce w kwietniu, w czerwcu, nawet we wrześniu. Nigdy w listopadzie.

Po ośmiu godzinach pracy wszystko, co udało mi się osiągnąć, to wylać na siebie kawę. W sumie to nie jest prawda. Udało mi się jeszcze zrobić z trzech małych problemów – sześć dużych. Trudno.

Jadę odebrać córkę ze szkoły i wtedy przypominam sobie, że byłam tak zaabsorbowana swoim brakiem produktywności i komplikowaniem spraw prostych, że zapomniałam o jedzeniu.

Pakuję dziecko do samochodu i jadę na poszukiwania fastfoodu. Wyznaczam sobie cele, realne i mierzalne: nie chcę się już dzisiaj niczym oblać. Chcę zjeść burgera. Chcę przeczekać, aż dzień się skończy. To wszystko, czego oczekuję dzisiaj od życia.
Jemy frytki polane olbrzymią ilością ketchupu. Ketchup był w szklanej butelce – bardzo praktyczne. Wyładowałam na nim całą moją frustrację, waląc w denko i energicznie potrząsając.
– Patrz, mamo – mówi Sylwia, wskazuje kobietę w rogu sali – jaka ta pani przy sąsiednim stoliku jest śliczna. Jak ona się idealnie pomalowała.
Rzucam nienawistne spojrzenie w kierunku stolika. Faktycznie, wygląda jak ktoś, kto nigdy nic na siebie nie wylewa.
– Ty nie nosisz takich ślicznych sukienek, a czerwoną szminkę to masz może jedną. – Sylwia krytycznie mierzy wzrokiem mój luźny sweter.
– Byłoby mi łatwiej, gdybyś nie oklejała mnie naklejkami – odcinam się, ściągając z ramienia wielką odznakę „dzielny pacjent”. – Daj mi zjeść w spokoju.
Jemy w spokoju, do czasu kiedy Sylwia wybucha dzikim śmiechem.
– Patrz, co ta pani robi z ketchupem – wykrzykuje. – Nie umie polać frytek. Siły nie ma. – I dodaje, poważniejąc: – Jako matka byłaby zupełnie bezużyteczna.
– Byłaby beznadziejną matką — zgadzam się. – Jej dzieci musiałyby jeść frytki z dżemem.
Przyklejam naklejkę „wzorowy pacjent” z powrotem na sweter. – Fajnie, że dałaś mi tę większą – dodaję.
– Nie ma sprawy – odpowiada córka. – Tak naprawdę dałam ci większą, bo była brzydsza. Chciałam sobie zostawić tę różową.

21.

Idę do kosmetyczki, jest po 17, nie mam gdzie zostawić córki więc biorę ją ze sobą i zostawiam w poczekalni. Za chwilę wchodzi do gabinetu w którym jestem.
– och jaka piękna gazetka leżała na kanapie. Och, jajka szkoda, że nie mogę jej mieć. – mówi, patrząc wymownie na kosmetyczkę.
– Sylwia, ile razy mówiłam, że nie możesz w ten sposób wyłudzać rzeczy!
– no, ale przecież nie można kraść, a ja muszę ją mieć!
‪#‎gdziezrobiłambłąd‬ ‪#‎złamatka‬ ‪#‎złedziecko‬ ‪#‎niekradnij‬ ‪#‎siódmeprzykazanie‬

20.

Sylwia: dobrze,że pracujesz w domu bo będziesz mogła pilnować, żeby nikt nie zjadł mojego pączka, przed moim powrotem ze szkoły.
‪#‎jestempotrzebna‬ ‪#‎Freelancerpracujewdomubopilnujepączka‬
‪#‎pączkisąbezpieczniejszekiedymnieniema‬

1.

– Wiesz, jak będzie się nazywała twoja wnuczka? – zaskakuje mnie pytaniem Sylwia.
– Nie mam pojęcia! – odpowiadam. – Madzia…? – dodaję. Jeśli dobrze pamiętam, tak nazywały się jej lalki. Madzia jeden, Madzia dwa, Madzia trzy.
– No co ty! Takie pomysły miałam w wieku trzech lat, kiedy nie znałam jeszcze życia. Shakira. Shakira będzie się nazywała moja córka, a twoja wnuczka.

‪#‎onamichybagrozi‬ ‪#‎joannababciashakiry‬

 

2.

Wakacje zaplanowałam z największą starannością, aby zachować zdrową równowagę między aktywnością fizyczną, kontaktami społecznymi a rozwojem osobistym.

I tak poranki spędzamy u mnie w pracy, rozmawiając z ludźmi, to znaczy tłumacząc obcokrajowcom, którzy przyjechali na Open’era, że nie mamy krowy i cieszymy się, że nie sprawiamy wrażenia typowego polskiego chama, i że to doprawdy zabawne, że ani ja, ani moje dziecko nie jesteśmy hydraulikami i nie nazywamy się Kowalski. Taki typowy small talk. 

Potem dbam, aby moje dziecko się nie przegrzało, więc udajemy się do klimatyzowanego dyskontu.

Dziś w naszym życiu powiało chłodną bryzą nowości, wszak zdecydowałyśmy się nie na standardowe odwiedziny w Lidlu lub Biedrze, lecz na wizytę w Kauflandzie. Sylwia oświadczyła, że od zawsze marzyła o wizycie w tym cudownym miejscu, jednak nie miała śmiałości prosić. Od czego jest matka, jeśli nie od pomocy w spełnianiu marzeń właśnie.

No więc poszłyśmy. Gdzieś między regałem z papierem toaletowym a workami na śmieci moja pierworodna stanęła w świetle jarzeniówek, chowając coś za plecami.
– Zanim poproszę cię, abyś to kupiła – zaczęła – chcę, abyś wiedziała o tym kosmetyku kilka rzeczy. Jest to produkt, który niesamowicie czyści – nawet piasek i brud z podwórka – a całą skórę idealnie nawilża i robi delikatną jak u dzidziusia. Zupełnie nie podrażnia – dodała i zrobiła pauzę, po czym wyjęła zza pleców butelkę żelu pod prysznic.
– Zanim się zgodzę – odparłam – chciałabym się upewnić, że na twoją tak przemyślaną decyzję zakupową nie wpływa fakt, że butelka jest różowo-brokatowa i wygląda, jakby w środku utonęła skrzynia brylantów.
– No skądże!

Jeśli szukacie marketingowca, znam pewnego człowieka z potencjałem, który ma właśnie dwa miesiące wolnego.

 

 

3.

Jestem w pracy. Zajmuję się poważnymi rzeczami, na przykład uczę ludzi, jak otwierać bramę, kiedy system zasilania nie działa, a nie działa nigdy.

– Musi pan mocno pchnąć bramę barkiem.
– Nie dam rady ruszyć tych drzwi – mówi, nieudolnie szarpiąc kratę dłonią.
– Naturalnie, że da pan radę. Pana siła nie pochodzi z ramion, ale z umysłu… No i nóg. Proszę stanąć kilka kroków od bramy, skoncentrować się na barku, poczuć, że jest pan barkiem, i rzucić się. Pchnąć bramę, używając siły całego ciała. I uważać na głowę.

Próbuje jeszcze raz, tym razem zgodnie ze wskazówkami. Udało się.
– Pani to chyba ćwiczyła sztuki walki – mówi z uznaniem.
– Oglądałam „Kung fu Pandę” wiele razy – odpowiadam, mając ochotę złożyć dłonie, ukłonić się i wyszeptać: „Because there is no secret ingredient”, ale to już chyba wykracza poza zakres moich obowiązków.

‪#‎kungfu‬‪#‎kungfupana‬‪#‎nosecretingredient‬‪#‎mojapracajestbardzoważna‬

 

4.

W ten weekend skończyłam kilka etapów. Moje dziecko szczęśliwie zakończyło kolejny rok nauki szkolnej, ja też zakończyłam kolejny rok nauki. Zamknęłam w pracy duży projekt i oficjalnie udało mi się przetrwać zimę, co w turystyce nie jest wcale takie oczywiste. Postanowiłam zaszaleć, by nagrodzić siebie za trudy ostatnich miesięcy. Przekroczyłam próg centrum handlowego, gotowa zrealizować swoje najbardziej szalone pragnienia. Jestem tego warta.

Kupiłam sobie designerskie miotłę i szufelkę. Teraz patrzę w lustro, zastanawiając się, kiedy stałam się takim człowiekiem? Kiedy stałam się kobietą mijającą wieszaki z ubraniami i gabloty z butami, aby dotrzeć do działu gospodarstwa domowego? Czy o taką dorosłość walczyłam?

‪#‎alemiotłajestpiękna‬ i trochę jest to wina ‪#‎szafasztywniary‬

 

 

5.

Sytuacja społeczna: ja, moje dziecko, jakaś inna kobieta i jej dziecko. To obce potomstwo coś tam marudzi, marudzi, wreszcie tupie i wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami.
– Ktoś wie, co jej się stało? – pyta zaniepokojona matka.
– No chyba się wkurwiła – oznajmia moja latorośl i też opuszcza pokój.

Biegnę za nią z matczyną reprymendą, czyli że co ona sobie wyobraża i że ma szlaban do końca wakacji, i że nie będzie parku trampolin, siedzenia na plaży i w ogóle niczego nie będzie, bo kto to widział, żeby taki szczyl takie słowa.

– Nic nie rozumiesz, mamo – mówi, patrząc na mnie ufnie. – Grzeczne dzieci, takie jak ja, denerwują się, no, czasem może wkurzają, ale to jest bardzo niegrzeczna dziewczynka, więc ona na pewno się nie irytuje, tylko właśnie… no…

 

 

6.

Wychodzę na balkon, bo słyszę, że sąsiedzi się kłócą. Czuję, że zaraz poleje się krew i trzeba będzie kogoś ratować, a jeśli nie, to przynajmniej posłucham sobie, co tam u nich. Rozrywka jakaś będzie, a nie tylko praca i praca.

On więcej krzyczy, ale nie bardzo rozumiem co, bo w takiej wściekłości krzyczy, że sepleni. Ona odszczekuje i nawet przez chwilę żal mi się jej robi, bo słyszę:
– No i zjadłaś!
„Chyba mu matkę zjadła, że tak się pieni” – myślę. Wiem już, że trupów raczej nie będzie, więc zamierzam wrócić do domu. Wtedy on na jednym wdechu, głośno i wyraźnie, głosem łamiącym się niemal od płaczu, rzuca po raz ostatni:
– Czekoladę z karmelem zjadłaś! Z mojej półki!

No, ma laska szczęście, że to nie była moja czekolada, bo by jej się nie upiekło.

 

 

7.

– Gdzie wychodzisz, mamo?
– Na zebranie do twojej szkoły.
– A kiedy wrócisz?
– Kiedy skończę słuchać, co tam znowu nawyrabiałaś.
– Trochę ci zejdzie. W razie czego sama zrobię sobie kolacje i pójdę spać.

 

 

8.

– W którym roku się urodziłaś?
– 1989.
– Wow, w tysiąc dziewięćset…. Niesamowite… Tak się urodziłaś… Który to był wiek? Dziewiętnasty?
– Dwudziesty.
– Wow, mam mamę z dwudziestego wieku…

 

 

9.

Rozmawiam z dziewięciolatkiem.
– O, moja mama ma taki sam telefon jak pani! Właśnie sobie kupiła! Pewnie za moje komunijne.

‪#‎atycosobiekupiłaszakomunijne‬

 

 

 

10.

Jadę pociągiem, ze mną takich dwóch.
– I się wkurzyłem. Mówię: „Kij wam w oko!”.
– No i dobrze, takich to tak trzeba.
– A alimentów płacił nie będę. Mogła tabletki łykać, jak chciała dawać na lewo i prawo.
– No raczej. To baby powinny ogarniać, kiedy można, a kiedy nie, a nie alimenty brać. 
– Tylko stara moja się burzy, że dziecko na boku będę miał.
– Przejdzie jej.
– A z tym „Leszkiem” nowym smakowym, to powiem ci, że nawet mi smakuje. Dobry jest.
– Weź ryj zamknij. Siarę robisz. W miejscu publicznym jesteś i o browarach smakowych opowiadasz.

 

 

11.

O dorastaniu:

Moje dziecko budzi się w złym humorze:
– Ale koszmar mi się śnił…! Masakra jakaś!
– A co ci się śniło?
– Koszmar! Wiesz, taki świat pełen bajkowych rzeczy. Trochę taki Harry Potter, trochę takie fajne zwierzęta.
– …i przerażajace?
– Nie, no co ty, fajne! Magiczne kucyki, chociaż chyba bardziej pet shopy… Zresztą – nie pamiętam.
– Przerażające i straszne…?
– No daj mi skończyć opowiadać! I koty takie bez sierści, rasowe.
– To one były straszne…!
– Jak koty mogą być straszne? Po prostu zorientowałam się, że nie mam kapelusza, tego różowego, który pasuje mi do bransoletki. Przestraszyłam się, że zgubiłam go wczoraj w kawiarni. Na szczęście to był tylko sen.

 

 

12.

– Jesteś najlepszą matką na świecie!
– Ale uroczo! – zagaduje mnie matka świeżo wyklutego różowego becika przykrytego tetrą. – Tak czekam, aż Krysia zacznie mówić…!

Jeśli dobrze rozumiem, ten becik to właśnie Krystyna. Nie winię jej, to kwestia uwarunkowana biologicznie, że kobiety tuż po ciąży mają hormonowy fajt klub, są bombardowane potrzebą bliskości i przyjaźni z innymi kobietami. To jest ewolucyjnie uzasadnione. Gdyby taka matkę zeżarł tygrys szablozębny, ważne, aby inna karmiąca matka była jej przychylna i wykarmiła osierocone potomstwo. Kiedy burza hormonów wygaśnie, kobieta zda sobie sprawę, że wyciąg z muszli ślimaka nie przywróci jej jędrności pośladków, a realna perspektywa wyspania się pojawi dopiero w 2020 roku. Tak więc, burzo, trwaj!
– Jesteś najlepsza! – powtarza moje dziecko – nawet kiedy zachowujesz się jak wredna jędza, bo masz zły humor!
– Nie ekscytowałabym się aż tak – odpowiadam kobiecie – ale może pani dziecko nauczy się mówić bardziej wybiórczo. 

 

 

13.

Szerzyłam dzisiaj demoralizację. Robiłam zakupy w warzywniaku. Kupiłam kilogram truskawek i na pytanie sprzedawcy, co jeszcze, odpowiedziałam, że już nic, bo obiadu u mnie nie będzie. Nie chce mi się, zresztą – planuję iść na rower. W kolejce za mną zapanowało poruszenie. Jakiś porządek świata został obalony.
– Pani to ma fajnie – mówi jakaś kobieta – żeby tak nie gotować.
– To akurat jest banalnie proste – odpowiadam. – Trzeba po prostu nie zrobić zakupów i zająć się czymś przyjemnym.
– To prawda – dodaje ktoś z kolejki. – Albo zwyczajnie nic nie robić.
– Tak też można – zgadzam się. – Nic nie robić.
– To ja tak właśnie zrobię – oznajmia kobieta w średnim wieku – bo też mi się nie chce – dodaje i rusza przed siebie.

 

 

 

14.

Za dwadzieścia minut będzie północ. Moje dziecko przychodzi aby zadać pytanie. Bardzo ważne pytanie:
– mamo, czy można o tobie powiedzieć „rodzicielka”, czy to jest jakieś bardzo brzydkie słowo którego nie wolno używać? Takie jak … te słowa których nie używam.

‪#‎dzieńrodzicielki‬ ‪#‎bożeciało‬ ‪#‎rodzicielka‬ ‪#‎dobranoc‬

 

15.

Moje dziecko z trybu, w którym wiecznie zadawało pytania, przeszło w tryb wszechwiedzy i wypowiadania się na każdy temat. Nie wiem, czy to dobra zmiana.

– Ty zrobiłaś to zdjęcie?
– Ja, dlaczego pytasz?
– Nie chce mi się wierzyć… Strasznie słabe. Myślałam, że to ktoś inny.
– Co ci się nie podoba w tym zdjęciu?
– Jakieś góry, drzewa… Zupełnie nic ciekawego! Na zdjęciu musi coś się dziać. Zrobiłaś całą masę dobrych zdjęć, np. dziecko wiszące na trzepaku, dziecko biegające po skałach, dziecko rzucające kamyki do wody. Akurat na tych wszystkich zdjęciach tym dzieckiem jestem ja, ale to jest właśnie dobra fotografia, a nie jakieś tam widoczki.

 

 

16.

Chodzę po Lidlu i nie jestem w tym chodzeniu odosobniona – wiele osób tak robi. Na przykład pan po sześćdziesiątce, który trzyma w dłoni kartkę z wykaligrafowaną eleganckim damskim pismem listą zakupów. Zakłada okulary na nos, czyta, rozgląda się po półkach. „Bzdura” – mruczy.

Skręca w kolejną alejkę, czyta kolejną pozycję z listy. „Bzdura” – mruczy znowu.

Ja, jako człowiek z natury ciekawski, idę tuż za nim. Sięgam po kawę rozpuszczalną, która nie jest mi do niczego potrzebna, tylko po to, aby zerknąć na jego listę. Na liście: mleko, wędlina, musztarda, puszka groszku. „Bzdura” – oznajmia mężczyzna, którego zdążyłam już polubić, bo raczej się z nim zgadzam.

Dalej idę za nim, bo akurat mam sporo pracy i zero chęci, a co za tym idzie – dużą potrzebę prokrastynacji. „Bzdura” – pada po raz ostatni. Starszy pan kieruje się w stronę kas z pustym koszykiem. Po drodze zatrzymuje się, aby wziąć butelkę wina. „Mleko, musztarda, paranoja” – mówi, ale już jakby pogodniej, stojąc z butelką przy kasie. Idę odłożyć kawę na półkę. Kawa rozpuszczalna – to jest dopiero bzdura.

 

 

17.

– Wymyśliłam dla ciebie prezent, mamo. Takie zupełnie nowe słowo: „zidwas”.
– Co ono oznacza?
– No, zupełnie nic jeszcze, bo to jest nowe słowo. Kiedy już coś wymyślisz, coś, czego nie ma, i nie będziesz miała dla tego nazwy, wtedy masz moje nowe słowo.

 

 

18.

– Nie mam dziś czasu gotować, więc, niestety, nie będzie najzdrowiej. Zrobię ci paluszki rybne z mrożonki.
– No, i wreszcie zachowujesz się jak twoja mama i dajesz dziecku to, co zje ze smakiem, a nie jakieś zdrowe, którego nikt nie chce…
Po chwili dodaje:
– Ta rozmowa miała chyba zostać między mną a babcią… Chyba pójdę sobie posiedzieć w swoim pokoju.

 

 

19.

Mam wrażenie, że ostatnio życie nie wychodzi mi najlepiej. Proste czynności zabierają mi więcej czasu, niż powinny. Czekając, aż woda w czajniku osiągnie odpowiednią temperaturę, aby móc zalać nią poranną kawę, tłumaczę sobie, że jestem wobec siebie zbyt krytyczna i prawdopodobnie tylko mi się wydaje. Sięgam do lodówki po mleko, którego – jak się okazuje – wcale tam nie ma. Nienawidzę kawy bez mleka, ale zapomniałam zrobić zakupy.

Zastanawiam się, czy iść do sklepu, co wymagałoby pewnych przygotowań: musiałabym założyć spodnie i buty… Może wyjdę w piżamie…? Nie, raczej nie. 

Postanawiam wypić kawę bez mleka, ale woda w czajniku jest zimna. Gotowanie wody zazwyczaj staje się bardziej efektywne, jeśli czajnik jest podłączony do kontaktu.

Siadam na blacie, postanawiając poczekać, aż woda zacznie bulgotać – zmęczył mnie ten proces decyzyjny związany z zakupem mleka.

Mój mąż stoi w drzwiach.
– O której idziemy na tę imprezę? – pyta.
– Na dziewiętnastą.
– To może zacznij się powoli zbierać, malować…? Masz tylko dwanaście godzin.

Chyba mi się nie wydawało.

 

 

20.