Wypełzłam z łóżka i zaczęłam sunąć w kierunku szafki z kawą. Już z parującym kubkiem obudziłam Sylwię, tłumacząc – jak w każdy piątek – że czterodniowy tydzień szkolny może i jest dobrym pomysłem, ale trzeba go przedyskutować na poziomie ministerialnym, a nie w dwuosobowym gronie w sypialni. A dopóki nowy system szkolnictwa nie zostanie oficjalnie wprowadzony, Sylwia musi wstać i się ogarnąć.
Sama też muszę się ogarnąć. Na tym etapie poranka jestem ikoną naturalizmu: spod bawełnianych szortów rozlewa mi się cellulit, a za duży, stary T-shirt mojego męża mógłby stać się symbolem zaniku jakości w przemyśle tekstylnym. Nie pamiętam już, jaki superbohater znajdował się na nim. Mógł to być Spiderman albo Ironman – dziś już nie da się ustalić. Znikam w łazience, aby po chwili pojawić się w nowym, dziennym wydaniu.
– Wow, matko, ty mnie kiedyś musisz nauczyć tych sztuczek. Jak z takiej – przepraszam cię za wyrażenie, ale bądźmy szczerzy – rozlazłej matki w pięć minut wyglądać całkiem, całkiem za pomocą tych wszystkich elastycznych majtek, podciągaczy i opinaczy!
Chcę jej coś odpowiedzieć. „Sama taka jesteś trochę rozlazła”. Albo lepiej: „Twoja stara jest rozlazła”. Ale nie mówię. Dobrze jest być autorytetem dla dziecka, nawet jeśli jesteś autorytetem w maskowaniu cellulitu.
#matkaautorytet #matkarozlazła #chybatwojastara#podciągaczeopinacze