Na pewno widziałeś w życiu wiele wyzwań, może nawet w kilku wziąłeś udział. Czytasz „Dobre rady”. Jedynym słusznym detoksem jest teraz detoks jaglany. Jeśli chcesz ćwiczyć, musisz wybrać crossfit albo jogę. Połączenie diety koktajlowej z jogą da Ci szczęście – po trzecim kubku zaczniesz łączyć kropki i zrozumiesz wszystko. Zobaczysz buzię w tym tęczu i skoczy Ci libido. Sprzątanie przynosi szczęście (jeśli do tej pory tego nie wiedziałeś, oznacza to, nie znasz japońskiej sztuki utrzymywania czystości za pomocą twardej szczotki i czarnego mydła). A jeśli już wyszorowałeś całe mieszkanie i trochę podskoczył Ci poziom endorfinek (bo to jednak wysiłek fizyczny tak przemaszerować po mieszkaniu na czworaka), ale nadal masz wrażenie, że życie może dać Ci więcej, powiedz mi, z czego jest zrobione włosie Twojej szczotki, a powiem Ci, kim jesteś i że jesteś człowiekiem złym.
Czy podczas rozmowy z Beyonce zdarzyło ci się zignorować swojego portiera?
Obiecałam recenzję książki „Love Style Life” Grance Dore i od dłuższego czasu zastanawiam się, jak wykręcić się z tej obietnicy. Planowałam przemilczeć temat i udawać, że niczego nie obiecywałam, ale uświadomiłam sobie, że mogłoby to zaważyć na mojej przyszłości; wyobraziłam sobie sytuację, w której zeznaję w sądzie, a prawnik wyciąga teczkę ze screenami mojego FB i podważa moje zeznania, powołując się na fakt, że „mówiłam, że napiszę – i nie napisałam. Teraz mówię, że nie zamordowałam…”. No ale… Swoją wiarygodność straciłam lata temu.
Naoliwiłam duszę mydłem o zapachu jabłek
Dużo buszuję po Internecie. Taka praca. Dużo czasu spędzam na czekaniu w dziwnych miejscach i o dziwnych porach. Czytam wtedy blogi i artykuły. W ten sposób wpadł mi w ręce (na wallu) artykuł o podróżniku, fotografie, specu IT, socjalmedianinji, człowieku o wielu talentach, który – wykształcony za fińskie pieniądze w najlepszych fińskich szkołach – rozpoczął studia za pieniądze rodziców na prestiżowej brytyjskiej uczelni. Przez lata pracował w bogatej szwedzkiej firmie. Znudzony, podjął pracę zdalną i ruszył w świat, by wreszcie zacząć cieszyć się życiem.
Nie mówię, że to źle. Uważam, że to świetnie. Piszę o nim tylko dlatego, że chciałabym, abyście zrozumieli, dlaczego powstał ten wpis.
Ów Björn czy też Jörgen, podsumowując inspirujący artykuł na swój temat, podzielił się z czytelnikami refleksją, że pieniądze nie są w życiu ważne. Że pieniądze są narzędziem i że najważniejsze jest, aby marzenia zamieniać w cele.
Plisowana lampa.
Pada, jest szaro i smutno. Nie opłaca mi się już wracać do domu, a jeszcze za wcześnie, żeby odbierać potomstwo ze szkoły. Nudzę się, a – jak wiadomo – nic tak nie sprzyja kompulsywnym zakupom, jak deszcz, szarość i nadmiar wolnego czasu.
Wchodzę do pierwszego mijanego na po drodze sklepu. Padło na sklep z bielizną. Oglądam legginsy trzymające pośladki tam, gdzie pierwotnie było ich miejsce. Cudowny wynalazek. Do tego są permanentne i nawet po naciągnięciu na zad XXL nie stają się przezroczyste. Jeśli kiedyś zajmę się działalnością charytatywną, będę rozdawać takie legginsy każdej babce, której tyłek, zapakowany w bawełniane gacie i lekko przysłonięty czarną rajstopą, zobaczę luźno bujający się w rytm jej kroków. Nie żadne ratowanie fok; legginsy puszupujące w komplecie z tuniką, aby zad zabezpieczyć!
No ale ja tu nie o legginsach, tylko o obsłudze sklepu. W sklepie siedzi kobieta w wieku średnim plus. Siorbie kawę z kubka z jakąś durną grafiką (wiem, że też takie macie – sklepy „Wszystko za 4 zł” zabiły w was resztki poczucia godności). W kręgach snobów mówimy, że kawa była parzona metodą kiperską, czyli sypaną do kubka kawę zalewano wrzątkiem, a potem mieszano.
W efekcie siorbania fusy osiadają pani na wąsie. Wiem, gdzie wcześniej stał kubek, bo teraz jest tam idealny kawowy okrąg. Babka pół stoi, pół leży na ladzie. To kobieta numer jeden.
Kobieta numer dwa też się rozlewa, tyle że po niskiej szafce. Gdybym chciała być miła, powiedziałabym, że po prostu na niej siedzi, ale bycie miłym dla Pani numer dwa nie jest moją intencją. Tak, jak pani numer jeden, siorbie kawę, tyle że nie ma wąsa.
Oglądam stanik. Nie jest zły, w dodatku przeceniony. Na dworze dalej pada.
– Coś Pani…? – To chyba do mnie i to chyba pytanie o to, czy w czymś mi pomóc.
– Tak – odpowiadam. – Potrzebuję taki, tyle że 70.
– Taka chuda to pani na pewno nie jest, ale jak tam pani chce – słyszę. – Tu mam taki dla pani. – Pokazuje model przypominający opaskę z bandaża elastycznego. Gdybym założyła czapkę i ten model, brakowałoby mi tylko akordeonu do looku rumuńskiego nastolatka.
– Wolałabym, nawet jeśli już nie z push up’em, to przynajmniej z fiszbinami – sugeruję.
Dostaję model, o który prosiłam. Idę do przymierzalni i zasuwam kotarę. Kawałek materiału jest całkowicie niedźwiękoszczelny, ale panie uważają inaczej.
– Się nie zmieści, nie zapnie, niby jak? – stwierdza jedna.
– No raczej, że nie — przytakuje druga – ale tak teraz jest; tu się ściskają, tam się wypychają. Z puszapem wywatowanym.
– Pewnie ma te majty; też takie ci robią, że do góry, ale pełniej.
– I chłop się obejrzy, bo ona źle niby nie wygląda, ale poduszki, poduszki i ściskanie się i puder. Się w 70 nie zmieści.
Trochę zaczyna mi się robić przykro, na szczęście do sklepu wchodzi inna klientka. Pyta o plisowaną koszulę nocną.
– Nie ma nic takiego – odpowiada pani numer jeden.
Klientka wychodzi, a ja wiem, że taka jest, bo wisi na wystawie.
– Durna jakaś – komentuje pani numer jeden. – Plisowana to może być lampa. Ludzie są durni.
– Plisowana – kwiczy pani numer dwa – piżama… Durna.
– Przecież ja mam wykształcenie w tym. Jakby coś takiego było, to bym wiedziała.
– Ale powiedz lepiej, dlaczego oni ci ten sklep zamykają? – pyta numer dwa.
– Bo im nie idzie – słyszę. – Se sklep kupili, a te staniki to nie biznes. I chcą to zamknąć.
– A co ty będziesz robić?
– No, dostanę odprawę i nie wiem – wyjaśnia. – Ja jestem specjalistą, a specjalistów nikt nie chce. Ja mam wykształcenie technik, ten od skór… Jak to było…? Taką nazwę ma… Technik kaletnictwa! – wykrzykuje po chwili i dodaje: – To ci mówię, że jak by się materiał plisowało, to bym wiedziała.
– Dam pani szerszy – przypomina sobie nagle o mnie.
– Nie, dziękuję – odpowiadam. – Do widzenia.
Początki blogowania
Jest 6.00, kiedy przeciągam się powolnie w łóżku i uśmiecham radośnie. Nie żeby leniwe przeciąganie się było w moim stylu. Radosne uśmiechanie się też nie jest. O 6.00 rano standardowo, ze łzami w oczach, kurwię pod nosem, ustawiając kolejne drzemki. To jest w moim stylu.
Dziś dzień poradnikowy. Wiem wszystko o tym, jak żyć dobrze, pełnią życia i jak zarządzać swoim czasem. Żaden poradnik nie pochwala jednak kurwienia pod nosem.
„It’s my lucky day, another day to be better than the day before” – powtarzam jak mantrę. To z poradnika z lat 90., ale Ameryki, więc u nas aktualne. W moich ustach brzmi jak przekleństwo. Prawa półkula mózgu jeszcze śpi, lewe oko łzawi z rozpaczy i tęsknoty za poduszką. To dzień w stylu slow life, więc muszę się spieszyć. Slow life zajmuje bardzo dużo czasu.
Pakuję się pod prysznic i staram nie przeklinać. Zimny prysznic, szorstka gąbka. Krew szybciej płynie — hartujemy się. Dzień jest lepszy. Tak przynajmniej obiecał pan z radia, który tłumaczył, jak żyć szczęśliwie. Chcę umrzeć. Jestem na dobrej drodze, bo zaraz zamarznę.
Jest 6.10
Mam mini włoski na łydce. Normalnie olałabym, ale Dominique Loreau mówi, że kobieta musi być zadbana, a jej ciało dokładnie oczyszczone, aby w ogóle zbliżyć się do spełnienia. Chcę być kobieta spełnioną – biorę depilator. Boli. Nie wiedziałam, że szczęśliwe i spełnione życie musi tak boleć.
Jest 6.30
Próbuję zrobić płatki orkiszowe, ale okazuje się, że trzeba było zabrać się za to wieczorem. Zjadam musli z owocami. Powoli. Odcięta od mediów społecznościowych. Na tym polega slow life. Podobno media społecznościowe niszczą życie towarzyskie, więc dopiero za dwie godziny dowiem się, że koleżanka zapytała, czy pójdę z nią do teatru. Ale wtedy będzie już za późno.
Mąż wstaje, a ja idę się malować. Normalnie jadę do szkoły niepomalowana, żyjąc potem niepomalowana tak długo, jak tylko się da. Niestety, kobieta spełniona dba o dokładne oczyszczenie i nawilżenie skory i maluje się. I to nie po to, aby podobać się innym, ale po to, aby czuć się dobrze ze sobą i okazywać sobie szacunek.
Nie pomaluję się. Przed chwila oblałam moją cienką, naczynkową cerę lodowatą wodą (aby czuć się szczęśliwą) i teraz moja twarz wygląda, jakby wiele razy dostała z liścia. Idę na kompromis i maluję rzęsy. Będę półatrakcyjna i okażę sobie pół szacunku.
6.50
Do tej pory było ok, bo córka spala. Teraz czas na budzenie. Budzenie mojego dziecka, które nie wie, że trzeba wstawać z radością, choć intuicyjnie ubiera się dzisiaj w wersji super slow life.
Spóźnimy się na pierwsza lekcje. Trudno. „Proszę o usprawiedliwienie nieobecności córki na pierwszej lekcji, ponieważ postanowiłam zostać lajfstajlową blogerką” – nie brzmi zbyt dobrze. Nic nie będę mówić – kiedy zobaczą moją czerwoną twarz, zrozumieją, że musiało stać się coś złego.