Kiedy w czerwcu zeszłego roku zamieściłam na fb ten wpis:
„Dziecko moje zamiast żywić dozgonną wdzięczność za fakt, że ją urodziłam, i uznać, że na tym moje macierzyńskie obowiązki się skończyły, ustępując zwyczajnej dobroci i gratisom, podejście ma raczej roszczeniowe.
Ostatnio na przykład mianowała mnie swoją fryzjerką. Trochę w tym mojej winy – w przypływie geniuszu, spowodowanego zdecydowanym pogorszeniem stanu mojej cery, pognałam do kosmetyczki, a że godzina była popołudniowa i nikt nie chciał w tym czasie bawić się w nianię, postanowiłam, że kiedy zamkną się za mną drzwi salonu kosmetycznego, posadzę dziecię na stojącym obok fotelu fryzjerskim. Oddałam ją w ręce stażystki, czego efektem była niezamierzona asymetria, widoczna pod każdym kątem, oraz zmasakrowane końcówki włosów.