Zgubiłam czapkę i jej poświecę ten wpis. Wypadła mi prawdopodobnie z rękawa kurtki. Zresztą – teraz nie jest ważne, w jakich okolicznościach miało to miejsce. Istotny jest fakt, że czapka przepadła. Nie ma jej i najpewniej do mnie nie wróci.
Jechałam z Sylwią ze szkoły. W drodze powrotnej mamy zwyczaj słuchać muzyki z musicali. Czasem jest to „Chicago”, czasem „Be Italian” z „Nine”. Często „Sounds of music”. Muzyki słuchamy w Spotify. Niestety, nie działał mi Internet – zostałam ukarana przez operatora odłączeniem sieci i zablokowaniem połączeń wychodzących. Nie lubię szantażu, bo jak inaczej można nazwać takie zachowanie? Powiedzieli, że jak nie zapłacę – nie będę dzwonić. Ja uważam, że zapłaciłam. Mamy słowo przeciwko słowu i – niestety – brak potwierdzenia przelewu przeciwko ich roszczeniom przesłania takiego potwierdzenia.
W związku z powyższym słuchamy radia. Sylwia zmienia stacje, bo akurat jedzie na przednim siedzeniu (na tylnym znajdują się opony, kilka drewnianych skrzynek z Ikei, piła do metalu i koszule z pralni – taki mój pracowy niezbędnik).
Co prawda próbowałam wcisnąć Sylwię między opony a skrzynki, co się prawie udało, ale nie czułam się komfortowo na myśl o tym, że całą drogę miałaby jechać z piłą w dłoni – niekiedy miewamy inne zdania na omawiane tematy, więc nie lubię, gdy Sylwia trzyma ostre narzędzie w dłoni.
Tak więc siedziała z przodu i zmieniała stacje (czasem też włączała wycieraczki, co nie było tak irytujące, jak wtedy, kiedy jechałyśmy busem z CB radiem, przez które Sylwia krzyczała: „No jak tam, chłopaki?!”, a panowie odpowiadali, używając wielu brzydkich słów pod adresem jakiegoś dzieciaka). W pewnym momencie rzuciła się w stronę przełącznika, by po raz setny zmienić stację.
– Zostaw – mówię. – Posłuchaj, nawet jeśli nie lubisz. Wiesz, co to jest?
– Nie wiem. Nie podoba mi się – słyszę.
– Mnie też, ale to jest reggae. Najpierw posłuchaj i poznaj, zanim stwierdzisz, że nie lubisz.
– Słucham i nie lubię. Lubię pop i muzykę klasyczną.
– Też lubię, ale muzyka klasyczna, której my słuchamy, to często muzyka filmowa.
– Wiem, bo jest z filmów. Ją lubię, no i muszę cię rozczarować, bo jednak nie mogę kłamać: lubię też disco polo.
– To normalne – odpowiadam, a Sylwia szturcha wycieraczki, które rozmazują błoto po całej szybie. – Proste dźwięki, proste rymy. Banalna melodia, którą łatwo zapamiętać, dlatego dzieci ją lubią.
– To chyba dobrze? – Sylwia patrzy na mnie z nadzieją w oczach. – Jest szansa, że z tego wyrosnę, bo trochę obciach…?
– Jest, jeśli będziesz poznawać inną muzykę, dlatego teraz osłuchujemy się z reggae.
– Wiem, że nie jesteś zachwycona moją miłością do disco polo, ale musiałam się przyznać.
– Wiesz, jeśli słuchasz i lubisz disco polo, ale mówisz, że nie lubisz – to jest hipokryzja. Jeśli lubisz, ale się nie przyznajesz – dbasz o wizerunek.
Sylwia nie wie, co to hipokryzja. Tłumaczę:
– Np. ktoś mógłby nazwać hipokryzją sytuację, gdy rozmawiam z sąsiadką, która mówi, że dobrze, że nie zrobili placu zabaw, bo byłby hałas i zrobiłby się bałagan – a ja jej przytakuje, by chwilę potem zgodzić się z inną sąsiadką, która mówi, że szkoda, że placu nie będzie
– Ale ty tak robisz prawie cały czas.
– Robię, bo to jest moja praca. W pracy to jest dyplomacja, a nie hipokryzja. Bo świat nie jest czarno-biały.
Wysiadamy z samochodu. Jest już ciemno, ale latarnie jeszcze nie świecą. Stoimy w śniegu do kolan.
– Czasem świat jest czarno-biały – mówi Sylwia i ma rację – tego wieczoru świat był czarno-biały.
Tamten dzień nie był zły – na głowie miałam jeszcze swoją grubą, kaszmirową czapkę. Była szara i robiona na zamówienie, z włóczki sprutej z jednego swetra i ze wzorkiem zgapionym z innego. To była czapka zaplanowana i wykonana z miłością. Z recyklingu. Dobra jakościowo.