Dzisiaj mam dla Was tekst, w którym udaję, że jest zabawnie i że życie to doskonała przygoda. Tak naprawdę jest mi strasznie smutno i mam skromną nadzieję, że to, co napiszę, może komuś pomoże. Albo chociaż ktoś gdzieś coś przemyśli.
Pisałam, że nie mam szczęścia do wychodzenia z domu. Akurat zawszę gdy wychodzę, dzieje się coś takiego, że mam o czym pisać. Nie zawsze jest to dobre, dlatego zbyt często nie wychodzę.
Gdy ostatnio poszłam po tusz do drukarki, wróciłam z krótką lekcją pt: „Jak się zachować, kiedy widzisz nierówne starcie samochodu z człowiekiem”. Co prawda nie miałam ochoty brać w tym udziału i bardzo byłam bliska niebrania. Jeżeli nie chcesz brać w czymś udziału, wystarczy udawać, że nie widzisz. A jeśli nie chcesz myśleć o sobie źle, wystarczy jakoś wytłumaczyć sobie swoje zachowanie.
To też jest bardzo proste.
Ja na przykład usłyszałam straszny huk. Pomyślałam, że pewnie samochód uderzył w inny samochód. Albo że idzie burza. A skoro idzie burza, to ja się bardzo spieszę. Potem jednak przypomniałam sobie artykuł o ludziach, którzy nie pomogli, bo byli zajęci spieszeniem się. W artykule wypisano powody, dla których akurat wtedy musieli się spieszyć, i w większości były one dosyć głupie. Pomyślałam, że w artykule pt.: „Nie udzieliła pomocy, bo śpieszyła się na zebranie, na którym chciano przegłosować zakaz zabierania telefonów komórkowych na wycieczki szkolne” moje zachowanie nie zostanie odebrane z największą przychylnością. I to jest ostatni dobry moment, kiedy warto być egocentrykiem i myśleć o sobie i swoim imagu, który legnie, jeśli tylko zmotywuje nas to do bycia lepszym człowiekiem.
Kiedy sprawdziłam, co dokładnie się stało, i ustaliłam, że kobieta leży przed samochodem, nadal uparcie nie miałam ochoty brać w tym udziału. W ostatnim czasie jako bardzo światowy człowiek widziałam w Warszawie podobnie leżącą kobietę. Leżała tak przez dwie godziny, ponieważ kręcili „Trudne sprawy” czy inny hicior TVN-owskiej ramówki. Pomyślałam wtedy, że strasznie realistycznie teraz kręcą i nie ma co pchać się na siłę. Łatwo jest wymyślić jakiś powód i odbić w innym kierunku.
Teraz przechodzimy do części stricte poradnikowej i momentu, w którym trzeba przestać być egocentrycznym bucem.
Na przykład kiedy kogoś przejedziesz, nie możesz usiąść i zacząć rozpaczać nad swoim pechem (zwłaszcza gdy swój pech sprowadziłeś do zapierdalania przez przejście dla pieszych i rozjechania emerytki, co z kolei spowodowało rozbicie szyby oraz reflektora w twoim dwudziestoletnim fordzie, któremu przeglądy podbija szwagier kuzyna za pięć dych plus flacha). A nawet jeśli nie byłaby to wina kierowcy, na litość boską nie pochylaj się nad rannym, aby mu przypomnieć, że jeśli amputują mu nogę, to tylko i wyłącznie z jego winy. Serio. Dowie się później.
Ogólnie stanie nad człowiekiem i oznajmianie, że „no, leży, nie rusza się”, też specjalnie nie pomaga. Jeśli już jesteś w szoku, zrób to, co jesteś w stanie zrobić, czyli zadzwoń po karetkę. A potem milcz. Milczenie jest złotem.
Zabawny fakt jest taki, że człowiek może sobie zupełnie spokojnie i bez pośpiechu umrzeć w tłumie ludzi, bo każdemu zawsze się wydaje, że ktoś inny zadzwoni. Co zatem robią ci, którzy nie dzwonią, ale chcą coś zrobić? Mówią. Mówią to wszystko, czego nie chciałbyś usłyszeć, gdy ockniesz się po tym jak poczułeś ból, a potem zgasł ci świat. Ludzie, którzy akurat się nie spieszą, są w stanie przebiec czteropasmówkę, aby stanąć nad człowiekiem i oznajmić: „Chyba z tego nie wyjdzie, stara jest”. Albo: „To nie wygląda, jakby dało się poskładać”. Szacunek, człowieku – to zawsze pomaga. Taka optymistyczna diagnoza na podstawie widzimisię.
Jest też inny typ człowieka, który bardzo chciałby się przydać, ale nie ma pojęcia o udzielaniu pierwszej pomocy; nie pamięta numeru na pogotowie i nie wie, o co chodzi, a jednak bardzo, bardzo chce coś zrobić. I robi to, co umie. A że akurat jest cheerleaderką, zaczyna skandować: „Irmina, nie idź w stronę światła! Zawróć, jeśli jesteś w tunelu!”. Gdybym była ofiarą, po takim pełnym dobrej woli, aczkolwiek zbędnym przedstawieniu ruszyłabym w stronę światła. Bez zastanowienia. Serio, to nie jest ten moment, kiedy musisz być w centrum uwagi.
Znajdzie się jeszcze człowiek, który koniecznie musi prowadzić jakiś spór i rozstrzygnąć jakąś kwestię. Z tęsknoty za starożytną Grecją i Agorą wykorzystać to przypadkowe skupisko gapiów, aby stworzyć kółko dyskusyjne. Każdy temat będzie dobry. Prośba o podanie koca termicznego, którego – jak się okazało – nie ma w apteczce. „Och, koc termiczny jest obowiązkowym elementem wyposażenia. Winien pan, panie kierowco, posiadać taki”. „Nieobowiązkowym, ale dodatkowym” – powie ktoś inny. I już można zrobić zebranie Toastmasters – kto wygłosi najlepsze przemówienie na obronę swojej tezy, ten wygrywa zachwyt tłumu. Kto popiera panią w czerwonym, niech stanie po prawej stronie ofiary wypadku; kto pana w sztruksach – po lewej. Siły są wyrównane, a jednak wygrywa pani w czerwonym. Kierowca, według opinii większości, ma obowiązek wozić koc termiczny w samochodzie. Winien wykroczenia, jakim jest nieposiadanie. Przypominam sobie inny przepis, który zabrania potrącania pieszych na przejściach. Koc termiczny można zastąpić kurtką, jeśli ktoś oderwałby się od dyskusji i pozwolił sobie na krótką refleksję.
Zafascynował mnie też opór, jaki tłum stawiał na sam pomysł wyciągnięcia z samochodu trójkąta ostrzegawczego. Otóż wydawałoby się, że kiedy człowiek siedzi na środku ulicy obok człowieka, który zdecydowanie kilka kończyn ma złamanych, ryzyko potrącenia wydaje się bardziej realne niż wtedy, kiedy takich widoków nie oglądamy. Jednak nie, jeden z mężczyzn uparcie przekonuje, że żaden z mijających nas samochodów mnie nie rozjedzie, bo chyba ich kierowcy ślepi nie są i widzą, że tu jestem. Ale skoro ze mnie taka panikara, to on stanie na środku drogi i zwiększy nasze bezpieczeństwo o 100%. Równie dobrze może zwiększyć liczbę osób na chirurgii o 300%, ale tego nie jestem w stanie wytłumaczyć.
Ja wiem, że wszyscy prędzej czy później umrzemy, postarajmy się jednak umrzeć nieco później.