Miała przyjść do mnie koleżanka z synem. Niby normalna sprawa, kiedy jest się zwierzęciem stadnym. Nie jestem. Jestem aspołecznym bucem.
Staram się nie przeszkadzać gościom i tego samego od nich wymagam. Lubię takich gości, którzy wiedzą, gdzie znajduje się kawa i gdzie leży cukier. Takich, którzy nie przechodzą mi przed ekranem, gdy jako Lara Croft penetruję mroczne bagna lub wdrapuję się na lodowiec. Mój mąż i Sylwia spełniają wszystkie warunki, reszta ludzi – nie zawsze.
Ogólnie ten tydzień pod względem towarzyskim okazał się szalony. Zjawił się u mnie spec od ubezpieczeń, kurier, i teraz jeszcze koleżanka z synem.
Nie znam się na synach, nie moja działka. Mam kierownicę do PlayStation, więc koledzy Sylwii mnie lubią. Niestety, PS jest teraz w naprawie. Do tego tablet rozładowany.
Trudno. Zaprosiłam, powiedziałam, że cieszę się, że przyjdą. Mam za swoje.
Sylwia przybiega po dobre rady. Czasem chłopcy nie chcą się z nią bawić. Nie wie, co zrobić. Kiedy jest się małym dzieckiem, sprawa na ogół bywa prosta – nie wolno rechotać i się rumienić.
Kiedy jest się starszym, problem staje się większy. Dobrze wtedy być inteligentnym albo ładnym; łączenie tych dwóch cech jest nie wskazane.
Ten problem jeszcze przed nami.
Z koleżanką rozmawiamy o tym, o czym zwykle rozmawiają matki: młodzież nie czyta książek, tylko trzyma nosy w laptopach, iPadach, konsolach…
W tym samym czasie dzieciaki poszły grać w chińczyka, włączyły audiobook i słuchały „Lotty z ulicy awanturników”.
Z tymi dziećmi nie jest chyba aż tak źle. Syn koleżanki okazał się być nawet bardzo ok. Twierdzi, że pełnoletniość zaczyna się koło osiemdziesiątki – dopiero wtedy możemy myśleć o sobie jak o dorosłych – a na starość trzeba czekać do setki. Ja się z nim zgadzam. Pyta też, czy powiedzenie o stulatku, że jest stary, będzie niegrzeczne. Odpowiadam, że nie, ale lepiej nie mówić mu tego w twarz, bo może według niego starość zaczyna się później.
Dodaję, że ogólnie lepiej nie mówić ludziom nic w twarz, tylko obgadywać ich na Facebooku.