Jestem w zgodzie z najnowszymi trendami. Jeśli nie śledzicie polskiej blogsfery, możliwe, że przegapiliście pewną zmianę.
Kiedyś o kasie mówiło się niechętnie, teraz mówi się wszędzie. No to i ja Wam powiem, ale dopiero pod koniec wpisu, aby zatrzymać Was na blogu. Tytuł też wymyśliłam taki nieco pudelkowy – tego nauczyłam się na See Bloggers, bo musicie wiedzieć, że byłam na blogerskiej imprezie, a wybrałam się na nią w tak absurdalnie durny sposób.
Durny, bo blogerskie imprezy są po to, aby wyrwać się z domu, pojechać w nieznane i spędzić weekend bez obowiązków i rodziny, a ja – zamiast wybrać się do Poznania czy Warszawy – pojechałam do Gdyni, czyli wyszłam z domu i po pokonaniu zawrotnej odległości 3 km ścieżką rowerową – znalazłam się na miejscu. Ale dość użalania.
Tego typu spędy w ostatnim czasie poświęcone są w dużej mierze temu, jak można zmonetyzować blog. Sam temat dostarcza mi mnóstwo inspiracji do pisania tekstów, bo – jak się okazuje – wszystkie drogi są złe. Ja mam dość jasno wytyczoną ścieżkę kariery i zarabiania, więc mogę Wam obiecać, że w najbliższym czasie nie będę Wam sprzedawać sprzętu AGD, chyba że akurat bardzo potrzebujecie czajnika, to polecam ten model <link>.
Moja ścieżka kariery będzie taka: planuję zostać twarzą BMW. Chciałam zostać twarzą Mercedesa, ale Twardoch mnie uprzedził i przejął wakat. Na razie BMW zupełnie ignoruje moje zgłoszenia albo słabo monitoruje Internet, bo przegapiło deklarację, że moja pośmiertnie wydana biografia będzie nosiła tytuł „Przez życie bez kierunkowskazów”, co jest oczywistym nawiązaniem do ich marki. Jak sami widzicie – nie jest łatwo.
Jako człowiek wybitnie aspołeczny przez dwa dni nawiązałam całą masę relacji. Na przykład miałam takie zdarzenie społeczne: Włodek Markowicz tak szedł i szedł i tak mnie szturchnął przez przypadek łokciem i powiedział: „Sorry”, a ja, że: „Spoko!”. Uważam więc, że mogę śmiało mówić, że jesteśmy przyjaciółmi, bo z częścią osób, które są moimi znajomymi na FB, nie miałam głębszej relacji.
Jestem też już znajomą Pawła Opydo. Szłam na stację benzynową po batona (nie chciałabym, abyście zrozumieli mnie źle, że na See Blogers nie było darmowych babeczek, bo były; po prostu bałam się, że są bezglutenowe i słodzone stewią, więc poszłam na stację), po drodze postawiłam pozbierać Pokemony. Paweł też szedł, tyle że w drugą stronę, i moim zdaniem łapał pokemony. Jeśli dwójkę ludzi, którzy łapią pokemony w tym samym miejscu i czasie, nie można nazwać przyjaciółmi, to nie wiem, czym jest przyjaźń. Jak więc widzicie, społecznie – zajebiście.
Miałam nadzieję, że przez te dwa dni uda mi się nazbierać trochę brudów na blogosferę i je tutaj przed Wami publicznie wyprać, bo czytałam wpisy z lat ubiegłych i podobno dzieje się tam wiele złych rzeczy, jak się jednak okazało, blogerzy to zupełnie zwyczajni ludzie.
Wpieprzają się w kolejkę jak typowy Polak na lotnisku i czasem obsikują deskę w toalecie. Podobno rzucają się na darmowe gadżety parentingowe i strasznie się nawzajem obgadują. Niestety, nie mogę tego potwierdzić, bo mnie w tych wszystkich miejscach nie było. Oznacza to, że jeśli nie przepychasz się z łokciami po ostatnie darmowe pudełeczko do przechowywania, nie jesteś w stanie stwierdzić, czy inni przepychali się nieczysto. Taka jest smutna prawda. Ja akurat pudełeczek mam bardzo dużo, bo zawsze wynoszę w nich resztki niedzielnego obiadu od teściowej i zapominam oddać – dzięki temu mogę potem spokojnie siedzieć na warsztatach typu „Niebezpieczeństwa czyhające na nasze dzieci w sieci”. Panel nazywał się inaczej; zdaje się, że był poświęcony komunikacji z odbiorcami, ale prowadził go siedemnastolatek posiadający kanał dla dziesięciolatków i to było zabawne. Bardzo miły młody człowiek. Poszłam tam jako dobra matka, bo moje dziecko zaczyna oglądać takie rzeczy i trochę się martwię. Potem wróciłam do domu i zainstalowałam kontrolę rodzicielską, blokując dostęp do YouTube na kompie córki.
Podobało mi się też spotkanie z prawnikiem. Niestety, okazało się, że nawet jeśli zadajesz to samo pytanie trzy razy, on zawsze odpowiada tak samo. I to jest bez sensu.
Spotkałam osobę, która stosowała technikę mojej córki, czyli powtarzanie pytania tak długo, aż adresat wymięknie i się zgodzi. Wojciech Wawrzak na pytanie, czy wolno pobierać przypadkowe zdjęcie z Internetu i używać wedle uznania, odpowiada: „Nie” i nie można go przekonać, aby odpowiedział inaczej. Nie wiem, po co komu taki prawnik.
Kiedy byłam zajęta nauką wklejania kodu na stronę, który pozwoli mi określić, kim są czytający mnie ludzie (dzięki czemu dowiem się, że może nie powinnam polecać Wam tamtego modelu czajnika, lecz ten <link>, ominęła mnie mała afera.
Otóż Fashionelka (taka laska od ubrań, kosmetyków i lifestyle’u – zupełnie jak ja!) opowiadała o tym, jak zarobiła bardzo mało, bo jedyne 10 000 zł. Chciała zorganizować baby shower dla przyjaciółki i obliczyła, że impreza będzie ją kosztowała właśnie dyszkę. Ustaliła, że to trochę dużo jak na prezent, więc napisała do firmy sprzedającej balsamy i dostała pieniądze w zamian za relację z imprezy na blogu. No i w tym momencie zaczął się lament, bo tysiące uczciwych ludzi ciężko pracuje, więc ucieszyłoby się nawet z 3000 zł, a ona gardzi 10 000. Zresztą – jaka z niej przyjaciółka, skoro nawet z baby shower zrobiła event, zamiast wyłożyć tę kasę z własnej kieszeni…?
Drogi Internecie, czy słyszałeś kiedyś o przedsiębiorczości? O sytuacji win-win, kiedy dwie strony dealu są zadowolone? W tym przypadku zadowolone są cztery strony, bo i autorka, i jej przyjaciółka, i firma produkująca balsamy, i czytelnicy bloga. Dziwi mnie, dlaczego ludzie nie chodzą do Grand Hotelu, nie rzucają stówy na blat i nie proszą, aby wydać im resztę, bo każdy normalny człowiek byłby zadowolony z ekstra pięciu dyszek za użyczenie łóżka, które można kupić w każdym sklepie z łóżkami.
Odpowiadając na pierwsze pytanie w tytule: mój przychód z blogowania wyniósł dwie butelki Coca-Coli o wartości rynkowej 4,59 każda oraz dwa Desperadosy o nieznanej mi cenie. Gdybym bywała na 44 imprezach rocznie, zwróciłby mi się koszt serwera.
Odpowiadając na pytanie drugie: jest to kawał opowiedziany przez prawnika, czyli: „Co ma żołnierz do chleba?” – „Prawo”. Mój kawał o Niemce jest tysiąc razy lepszy (link).
Ps. Bucki opowiadał o tym, o czym chciałam napisać <tu>, ale jemu to jakoś lepiej wyszło. Polecam zobaczyć, jeśli lubicie myśleć. Wystąpienie Piotra Buckiego możecie zobaczyć <tu>
Ps2. O posłach będzie kolejny wpis.