Palenie papierosów ma często charakter towarzyski. Na fajce poznajemy ludzi, nawiązujemy znajomości. Mnie te wszystkie między-ludzkie zachowania wychodzą słabo, więc palę od zawsze – dzięki temu czasem udaje mi się zamienić z kimś trzy słowa. Myślę wtedy, że nie jestem super aspołeczna, tylko po prostu aspołeczna i czuje się ze sobą nie tak źle.
Palacze z palaczami rozmawiają o różnych ciekawych rzeczach. O tym, że pogoda chujowa, o tym, że autobusy się spóźniają, o tym, że w pracy mogłoby być lepiej. Tak sobie z palaczami rozmawiamy. To taki nasz klub, w którym zazwyczaj zajmujemy się oceną chujowości zdarzeń meteorologicznych.
Ludzie, którzy nie palą, nie zrozumieją tego. Zdarzają się jednak tacy, którzy chcieliby nie palić – i należeć do klubu. Skradają się czasem pod palaczowy daszek i próbują zagadać. Grzebią w tych swoich mózgach, grzebią i prawie zawsze wpadają na pomysł powiedzenia czegoś w stylu: „Ach, ja to nie palę… Palenie jest szkodliwe. Nie wiem, jak wy możecie się tak truć”.
Ostatnio jeden taki przyszedł pod mój daszek i ni stąd, ni zowąd zapytał, czy ja się nie boję „tak palić”. Czy ja się nie boję, „że mnie rak zabije”.
Ogólnie to ja się wielu rzeczy boję. Prądu się boję. I gdy coś tak w nocy spadnie, szurnie, zahałasuje, to się boję. Boję się też garbatych ludzi, chociaż to nieładnie i niestosownie. No ale się boję. Pająków się nie boję. Ślimaków też nie, ale bywają raczej nieprzyjemne.
– A ty się nie boisz, że cię miażdżyca zabije? – pytam. – Ty masz spokojnie z 30 kg nadwagi. Nie boisz się tak wpierdalać tę drożdżówkę?
No bo ja słaba jestem w te rozmowy ludzko-ludzkie.