Starałam się nauczyć Sylwię grać w „Simsy”, bo uważam, że to lepsze dla mózgu niż bezmyślne oglądanie YouTube. Problem polegał na tym, że Sylwia jest konsolowcem; gra na komputerze strasznie ją nudziła i powodowała, że traciła zapał. Grałyśmy więc razem w „Minecraf”, z moim mężem z kolei jeździła samochodem i biła kolejne rekordy w „Forza”.
Ostatnio przybiegła do mnie z pytaniem, czy może pojeździć samochodem. Zgodziłam się, szczęśliwa, że będę mogła w spokoju przygotować obiad.
Kiedy pół godziny później weszłam do pokoju, Sylwia łokciem wybijała szybę w samochodzie. Spojrzała na mnie przepraszająco i powiedziała, że w tej grze chyba nie się kupuje samochodów, tylko pożycza.
To nie była „Forza”. To było GTA V. Miałam już protestować, gdy nagle zaczął piszczeć timer w kuchence, co oznaczało, że mojego łososia trzeba odwinąć z folii i opiekać jeszcze przez dwie minuty. Wróciłam do kuchni, zakładając, że niewinna dziecięca dusza ulegnie zatraceniu wolniej, niż delikatne mięso łososia zacznie się przesuszać.
Odcedziłam ziemniaki i przyprawiłam sałatkę z bakłażana, planując wyłączyć GTA, by następnie zaproponować córce rozrywki godne ośmioletniej damy.
Sylwia jechała białym dodge chargerem pod prąd, przez tunel, i regularnie wpadała na prawą ścianę.
– Mamo – usłyszałam. – Czy ja nie powinnam jeździć „eLką”? Ludzie, którzy nie potrafią jeździć samochodem, powinni chyba mieć „eLkę” na dachu…? – spytała, korygując kurs.
Zanim zaczniecie mnie osądzać, chciałam Wam przypomnieć, że w „Simsach” można między innymi zbudować basen, zaprowadzić do niego człowieka, wyjąć drabinkę i patrzeć, jak Sim ginie powoli. Zastrzelenie kogoś z rewolweru wydaje się być humanitarne.
Poza tym Sylwia nie strzela. Spaceruje po swoim dwupiętrowym apartamentowcu, z którego wychodzi na taras z widokiem na Los Santos. Przebiera swoją postać w białe adidasy i białe T-shirty, ciesząc się z płonącego w kominku ognia. Kiedy nie mogła odszukać wyjścia do basenu, poszła do domu sąsiadów, aby zapytać, czy może wykąpać się u nich. Co prawda sąsiedzi nie byli najlepiej wychowani i zaciągnęli rolety antywłamaniowe, ale – jak zawsze – starała się być miła.
I choć trudno jest mi zmotywować Sylwię go rozwiązywania zagadek i ćwiczenia koordynacji wzrokowo-ruchowej, sposób, w jaki walczyła, aby utrzymać się na drodze ukradzionym żółtym motorowerem, był wzruszający.
Po obiedzie wracamy do „LittleBigPlanet”, mimo że – szczerze powiedziawszy – grafika jest tam tysiąc razy gorsza, sterowanie trudniejsze, no i fabuła bez szału.