Kiedy odwożę Sylwię do szkoły, często mijam tych samych ludzi. Na skrzyżowaniu mijam zazwyczaj mężczyznę z dodatkowym chromosomem.
Stoi przed przejściem, w za dużym dresie i za małej czapce z daszkiem. Stoi, dumny z siebie; dumny, bo jest kierownikiem skrzyżowania. Stoi na czerwonym świetle i energicznym ruchem ręki pozwala samochodom przejechać. Od czasu do czasu sprawdza również, czy te stojące równolegle do niego nigdzie nie jadą. Prawą dłonią wstrzymuje ruch części pojazdów, które zatrzymały się na czerwonym, lewą pozwalając ruszyć tym, które mają zielone. Kiedy światła się zmieniają, władczym gestem nakazuje samochodom się zatrzymać. Tak, jest szefem skrzyżowania.
Uśmiecham się pogodnie, myśląc, że to urocze. I tak nie ma na nic wpływu, ale z gracją i powagą zawiaduje ruchem drogowym.
Jadę potem do pracy, ja i moje idealne ilościowo oraz jakościowo chromosomy. Wydaję zgody, gdzieś oponuję, potem uprzejmie przychylam się do jakiejś prośby.
Dziś na przykład rozpatrzyłam podanie o uregulowanie zaległej faktury. Rozpatrzyłam pozytywnie. Oddaliłam też wniosek męża o dodatkową porcję obiadu. Tak sobie kierownikowałam, święcie wierząc, że posiadam moce sprawcze.