Odkąd pamiętam, jem japka.

 

– Serio jesz japko? – zapytała Elka Korektelka, kiedy siedziałyśmy na myśliwskiej ambonie, wypatrując łosi na rykowisku. – Serio mylisz „b” z „p”?

– No, jem japko – przyznałam już bez większego wstydu, bo zdarza mi się to od ćwierć wieku.

Dwadzieścia pięć lat temu nabyłam umiejętność czytania, ale kolejne dziesięć lat zajęło mi ustalenie, że już na zawsze zostanę półanalfabetką, bo pisać nie nauczę się nigdy. Na początku wydawało się, że może da się coś z tym zrobić, więc lekcje polskiego – zamiast przygodą – okazywały się dla mnie drogą przez Mordor, usłaną wyjątkami, wyrazami odmiennymi i nieodmiennymi przepisywanymi po trzydzieści razy w szesnastokartkowych zeszytach w trzy linie.

Read More

Zabawa w radio czyli o tym jak słuchać podastów

– Mówiłam ci, że już nie umiesz się bawić – przypomniała sobie Sylwia.

Tak było, trochę mnie to zabolało. Odpowiedziałam pewnie, że wcale, że nie, że jestem mistrzynią bawienia się. Kłamałam.

Tego dnia próbowałam udowodnić sobie, że jest inaczej. W galerii handlowej wbiegłam na ruchome schody pod prąd. Były czasy, kiedy zupełnie nie obchodziło mnie godzinne opóźnienie pociągu na trasie Warszawa Centralna – Sopot Główny, bo oznaczało to jedynie dodatkową godzinę wbiegania po schodach pod prąd, tratowanie bagaży i rozpychanie się między przechodniami.

Read More

Jak nie udzielać pierwszej pomocy.

Dzisiaj mam dla Was tekst, w którym udaję, że jest zabawnie i że życie to doskonała przygoda. Tak naprawdę jest mi strasznie smutno i mam skromną nadzieję, że to, co napiszę, może komuś pomoże. Albo chociaż ktoś gdzieś coś przemyśli.

Pisałam, że nie mam szczęścia do wychodzenia z domu. Akurat zawszę gdy wychodzę, dzieje się coś takiego, że mam o czym pisać. Nie zawsze jest to dobre, dlatego zbyt często nie wychodzę.

Gdy ostatnio poszłam po tusz do drukarki, wróciłam z krótką lekcją pt: „Jak się zachować, kiedy widzisz nierówne starcie samochodu z człowiekiem”. Co prawda nie miałam ochoty brać w tym udziału i bardzo byłam bliska niebrania. Jeżeli nie chcesz brać w czymś udziału, wystarczy udawać, że nie widzisz. A jeśli nie chcesz myśleć o sobie źle, wystarczy jakoś wytłumaczyć sobie swoje zachowanie.

To też jest bardzo proste.

Read More

Genialne zbrodnie czasem są banalnie proste

– Albo jesteś smutna, albo coś kombinujesz – zagajam pełna najgorszych przeczuć, bo nie wydaje mi się, aby dzisiejszy dzień przyniósł jakikolwiek powód do smutku. Był pełen cukru i węglowodanów, warzywa występowały w nim w ilościach znikomych, więc wieczorem Sylwia z pewnością ochrzci go jako najlepszy dzień w życiu. Sylwii rok składa się z około 200 najlepszych dni w życiu i 165 najgorszych dni w życiu. Dni przeciętne nigdy się nie zdarzają.
– Nic nie kombinuję – zarzeka się Sylwia z miną, która nie oznacza pełnej szczerości. Oglądanie wszystkich odcinków „Lie to me” jednak miało jakiś sens.
– Więc co cię tak martwi? – zadaję pytanie-zasadzkę. Wiem, że zaabsorbowana kombinowaniem, nie będzie w stanie wymyślić wiarygodnego zmartwienia.
– No, dobra. Może martwię się tylko trochę – tłumaczy. – Tak sobie pomyślałam, że w czwartej klasie ma się nowych nauczycieli i nowego wychowawcę i to wcale nie jest mi na rękę. Jeśli dobrze policzyłam, do września zostało siedem miesięcy. Ja nie jestem gotowa na rozstanie z naszą panią. Poza tym nic nie kombinuję – zapewnia. – Gdyby jakiś nauczyciel przyszedł do pracy pijany – wraca po chwili do tematu – to trzeba by go było zwolnić, prawda?
Potwierdzam: nauczyciele zdecydowanie powinni być trzeźwi. Moja odpowiedz wyraźnie uszczęśliwiła Sylwię.
– Więc gdyby wszyscy nauczyciele czwartoklasistów przyszli do szkoły pijani, wszystkich trzeba by było zwolnić? – dopytuje.
– Zdecydowanie tak to by się skończyło.
– I jeśli oni będą na przykład po dziesięciu piwkach albo butelce wódki, to dyrektorka ich zwolni i powie: „Ojej, ojej, nie mam nauczycieli, musicie zostać z waszą starą wychowawczynią”? I nasza klasa będzie uratowana! Tylko dalej nie wiem, co można zrobić, aby wszyscy nauczyciele byli pijani. 

O Filipie. Przypowieść o priorytetach.

Problem zgubienia dziecka wydaje mi się raczej abstrakcyjny. Mojego dziecka nie da się zgubić. Gdyby Sylwia oddaliła się na więcej niż 10 metrów, o jej nieobecności zaalarmowałaby mnie głucha cisza, przerwa w potoku wypowiadanych słów i nagle urwany filozoficzny wywód o wpływie superdrogich flamastrów pędzelkowych na jakość merytoryczną projektu literackiego.

To zdecydowanie nie jest mój problem. Sylwia, której zniknę z pola widzenia, tak głośno i stanowczo krzyczy: „Mamo!”, że niejeden zaalarmowałby Ośrodek Pomocy Terroryzowanym Rodzicom, gdyby taki ośrodek istniał. 

Jednak czasem, kiedy jestem w galerii handlowej, a głos obwieszcza z głośników, że czteroletni Filip czeka na rodziców w punkcie informacyjnym, moje matczyne serce przeszywa bolesny skurcz. Współczuję rodzicom, którzy w panice spędzili ostatnie minuty prawdopodobnie na desperackim biegu między regałami, panicznym pędzie alejką z sukienkami, zaglądaniu do przymierzalni i nagabywaniu przypadkowych ludzi, czy nie widzieli ich potomka.

Tak było i dzisiaj, kiedy przepełniona klientami galeria poinformowana o odnalezionym dziecku. „Czteroletni Filip oczekuje na rodziców w punkcie informacyjnym na parterze” – oznajmił ciepły głos w głośniku. Mężczyzna obok mnie odłożył na półkę Air Maxy, które właśnie oglądał, klepnął się w głowę jak człowiek, któremu umknęło bardzo banalne słowo, i choć miał je na końcu języka, nie był w stanie niczego wyartykułować. „Ach, Filip!” – szepnął i ruszył w kierunku schodów prowadzących na parter.

#parentingnaluzie #achtenFilip #butysąważne

O tym, że jesteście fajni a krótkie włosy są szalenie modne.

Kiedy  w czerwcu zeszłego roku zamieściłam na fb ten wpis:

„Dziecko moje zamiast żywić dozgonną wdzięczność za fakt, że ją urodziłam, i uznać, że na tym moje macierzyńskie obowiązki się skończyły, ustępując zwyczajnej dobroci i gratisom, podejście ma raczej roszczeniowe.

Ostatnio na przykład mianowała mnie swoją fryzjerką. Trochę w tym mojej winy – w przypływie geniuszu, spowodowanego zdecydowanym pogorszeniem stanu mojej cery, pognałam do kosmetyczki, a że godzina była popołudniowa i nikt nie chciał w tym czasie bawić się w nianię, postanowiłam, że kiedy zamkną się za mną drzwi salonu kosmetycznego, posadzę dziecię na stojącym obok fotelu fryzjerskim. Oddałam ją w ręce stażystki, czego efektem była niezamierzona asymetria, widoczna pod każdym kątem, oraz zmasakrowane końcówki włosów.

Read More

Utopiłam dziecko w popkulturze

Tę piękną grafikę przygotowałam wraz z moją ulubioną graficzką, ale nie wiem czy chciała zostać podpisana nazwiskiem.

 

W dzieciach najbardziej nie lubię Świnki Peppy. Świnka Peppa jest nieodłącznym atrybutem dziecka. Naturalnie na początku przygody z rodzicielstwem, kiedy wszyscy staramy się być superekstrarodzicami, nauczyłam się chrumkać perfekcyjnie tak samo jak główna bohaterka tego animowanego serialu. Co więcej – upolowałam w Lidlu kolekcję piżam z Peppą i Dżordżem i cierpiałam z godnością. Do dzisiaj nie rozumiem jednak, dlaczego Tata Świnka jest taką straszną pizdą, a Mama Świnka zasuwa z dzieciakami, w pracy i w ochotniczej straży pożarnej i nie każe mu dorosnąć.

O ile dobrze pamiętam, chodziłam wtedy po świecie i opowiadałam, jak to moje rodzicielstwo jest pozbawione telewizora, jak poświęcamy czas pracom manualnym, edukacji, rozwojowi i kreatywnym zabawom. Powiem Wam jednak w tajemnicy, że to nie była prawda; ja po prostu nienawidzę strażaka Sama i wiecznie niegrzecznego pociągu, któremu na koniec i tak się upiecze. Tylko przez tę nienawiść moje dziecko mogło rozwijać swoją kreatywność, gdy sprawdzało, które elementy zabawki da się zaaplikować do nosa i jak zrobić sobie zabawki z kotów kurzu, mając maksymalnie ograniczony dostęp do mediów. Nawet teraz, kiedy próbuję sobie odtworzyć repertuar, jaki zgotował dla mnie producent filmów dla trzylatków, czuję niepokój podobny do tego, który pojawia się, kiedy ktoś przejedzie paznokciami po tablicy.

Read More

Wyprawa na dawne ziemie Polskie

 

DSC_0078

Poranek zastał Joasię krzątającą się żwawo po bieszczadzkiej chałupce, pakującą różne przydatki niezbędne w podróży i dbającą o to, by podróżny kuferek męża zawierał jego ulubione komplety bielizny i kosmetyki. Mąż ów, mężczyzna rosły jak większość Polaków, przystojny przy tym bardzo, nie bacząc na wczesną porę, pracował niestrudzony, przesyłając biznesową korespondencyję internetową zarówno z Niemcami, jak i mieszkańcami innych zachodnich mocarstw. Zajmował przecie bardzo zaszczytne stanowisko w polskiej firmie z polskim kapitałem, w której znajdywało zatrudnienie wielu mieszkańców gminy, a i podatki płacił słusznej wielkości, wspierając państwo polskie. Przedstawiciele firm niemieckich zabiegają o intratną współpracę z nim, wszak jest jednym z istotniejszym kontrahentów dla firm zagranicznych, i kto wie, czy ich gospodarka nie ległaby, gdyby nie te kontrakty.

Read More

O tym, że dzieci są całkiem dobrze zaprojektowane. Świat raczej nie.

baby-1426650_1920

Raz na jakiś czas spotykam istotę ludzką płci różnej – to już zależy od przypadku – i z taką istotą rozmawiam o tak zwanej dupie Maryni. Piszę „tak zwanej”, bo tak naprawdę chyba nigdy z nikim nie rozmawiałam jeszcze o dupie Maryni. O różnych dupach – i owszem. O dupie Kardiashianek może nawet. Ale teraz, pisząc, że niby o dupie, chcę podkreślić, że rozmawiam o tematach raczej błahych. Pierdołach pospolitych. Że jak gotuje się rosół, to trzeba warzywa zalać zimną wodą, a jak chce się ugotować warzywo do konsumpcji bezpośredniej, a nie w postaci wywaru, to lepiej wrzątkiem. O pogodzie i sweterku, że fajny ta osoba ma, taki lekki, a jednak ciepły. I od tych tematów lekkich przechodzimy czasem do tematów ważkich. Zazwyczaj jakoś płynnie przechodzimy. Człowiek coś tam plecie o wspomnieniach z wakacji, o zapachu sosny i przetworach babci i nagle otwiera przede mną swe serce, mówiąc coś w stylu:
– Ty to przynajmniej dziecko masz, a ja życie przegrywam.

Read More