Kiedy byłam w Empiku, stoczyła się za mną po schodach interpretacja Justina Bibera – pozbawiona mięśni, z pięćdziesięciokilowym nadmiarem tłuszczu. Raczej nie nazywam ludzi „toczącym się boczkiem”, ale – sami zrozumiecie…
Ten nastoletni wieprz wydawał coraz to dziwniejsze dźwięki, a akompaniowała mu dziewczynka, która prawdopodobnie była brzydszą i chudszą wersja Amy Winehouse (ale nie jestem pewna – to był ten typ, który zawsze za kimś chodzi i bije brawo; nikt nigdy nie wie, jak wygląda, bo nikt nigdy nie zwraca na niego uwagi).
– Kto do ciebie pisze? – zapiszczała. – Ci twoi fani z jutuba? Hi, hi, hi. Fani…? – dopytywała. – Każ im spadać, hi, hi, hi. Spadać. – Potem mówiła coś już tylko do siebie.
– Co tam mruczysz?
– Hi, hi, hi, hi, hii… Nic!
– No mów!
– A nic, hi, hi.
Szli dalej. On mówił coś półszeptem; z jego miny wynikało, że jest to niezwykle zabawne.
– Co powiedziałeś…? – Spojrzała na niego. – No powiedz mi! – poprosiła, na co on odparł, że nic ważnego, chociaż wszyscy widzieliśmy, że było to przezabawne.
– Ciekawe – powiedział w końcu – o to tu. Kosztuje 95 zł i na to jest minus 70%. Ile to…?
Amy gapiła się na niego pustym wzrokiem, coś próbując dodawać, coś odejmować, ale nie była w stanie określić sumy.
– Minus 70%… Jakie to jest działanie? – zapytała.
– Też nie wiem – powiedział Biber. – Bez sensu. Powinni już pisać te ceny.
Obserwowanie tego dziwnego dla mnie zjawiska społecznego szybko mi się znudziło, poszłam więc dalej.
Czekając w kolejce do kasy, zobaczyłam przed sobą chłopca z limem na pół oka i pokiereszowaną wargą. Moim zdaniem miał lat 12.
– Czy jest „Web Shows”? Tego jutubera, Krzysztofa Gonciarza – zapytał.
Kasjer nie znał, ale próbował wyguglować. W międzyczasie padł mu system i przypomniało mu się, że musi gdzieś iść.
Korzystając z okazji, że w sklepie nie było ochrony, a kasjer zniknął za regałem, Prosiak, który stał za mną w kolejce już dobre trzy sekundy, stwierdził – tym razem głośno i wyraźnie – że on się zanudzi w kolejce i wymaszerował z trzymaną w ręce książką Kotarskiego, mijając bramki.
Wychodząca ze sklepu grupa piętnastolatków próbowała podjąć decyzję, kto którą cześć Sapkowskiego kupi i w jakiej kolejności powinni się nimi wymieniać, aby było sprawiedliwie. W końcu jeden chwycił tom fantastyki rosyjskiego autora i powiedział, że bierze, i że ten, kto nie czyta Sapkowskiego, będzie czytać to. „To jest dobra książka – oznajmił. – Tak mówił ten rudy na kanale” – tu wymienił nazwę, której nie znam i której nie zapamiętałam.
W Empiku nie kupiłam dziś nic ciekawego, nabyłam za to pewność, że nasza przyszłość jest na YouTube.